Menu

wtorek, 27 grudnia 2016

Czego potrzebuje Fangirl? - MoondriveBox

Zawsze musi być ten pierwszy raz. MoondriveBox jest jednym z kilku dostępnych w Polsce boxów książkowych. Ja kojarzę głównie EpikBoxy, ale wydawnictwo Moondrive w przeciwieństwie do ekipy Epika zawsze informuje jakie książki znajdą się w środku. W sumie dzięki temu zdecydowałam się w końcu coś od nich zamówić. Inaczej bym nie ryzykowała, bo większość książek z tego wydawnictwa nie trafia w mój pokrętny gust. No i usłyszałam, że znajdą się tam „Bratnie Dusze”. (To był ten moment, kiedy pożegnałam się z wizją ciepłego obiadu na kolejne cztery dni.) Stwierdziłam, że w sumie to można spróbować. „Fangirl” jeszcze nie miałam, w sumie nie planowałam kupić dopóki się nie dowiedziałam, że są tam jakieś fragmenty o Bazie i Simonie. (Za tych idiotów zabiorę się za jakiś czas.)
Zacznijmy od zawartości: ŁHI CZERWONE FARFOCLE I FOLIA BĄBELKOWA, KOCHAM ŻYCIE! Poza tym i wspomnianymi już książkami w pudełku znalazły się: przecudowne i jeszcze cieplejsze skarpetki, dwie zakładki, naszywka, świąteczna kartka (z tym OTP to trafione jak nie wiem, ale o łyżwiarstwie nic nie mówię!), dwa magnesy, ocieplacz do rąk, lizak – laseczka, której nie pokażę, bo zniknęła niedługo po odpakowaniu i kod na ebooka. Większość, jak dla mnie, jest jak najbardziej trafiona, szczególnie te skarpetki i ocieplacz, tylko ebook („Podaruj mi miłość”) akurat mi niezbyt pasuje. Nie moja tematyka, chociaż i tak przeczytam, skoro już dostałam. Jeśli znajdzie się jeszcze jakiś box z książką, która mnie zainteresuje, na pewno zamówię.
„Bratnie Dusze” przeczytałam prawie od razu, więc od razu się wypowiem. Gwiezdne Wojny – ok, macie mnie! W sumie tylko tyle mi wystarczyło, żeby zainteresować się tym opowiadaniem. Urocza historia nerdów czekających na najnowszy epizod w naprawdę amerykańskim stylu – kolejce pod kinem, nawet jeśli w rzeczywistości nie była to prawdziwa kolejka. Niby nic, ale mnie oczarowało. Być może to przez to, że rok temu sama wręcz łaziłam po suficie w oczekiwaniu na premierę. Bohaterowie byli kochani, fanservice też się zgadzał – tak, ja dokładnie wiedziałam, co przeczytam o Nowej Trylogii, kanonie i fanach. Nie ma co tu się rozpisywać. Opowiadanie klimatyczne, urocze, postacie kochane, a zakończenie zabawne. O „Fangirl” może wypowiem się, jak już pozbieram się po „Nie poddawaj się”, ale to świąteczne wydanie podoba mi się bardziej, głównie ze względu na kolor okładki i Simona i Baza w świątecznych czapkach – przeurocze pysie.
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zdarzy mi się zamówić któryś z boxów. Zobaczymy co Moondrive będzie miało do zaoferowania. Box Fangirl za to gorąco polecam.

wtorek, 13 grudnia 2016

60. ...mój różany chłopiec.

@zglowamiwchmurach
Nie poddawaj się
Carry on

Autor: Rainbow Rowell
Tłumaczenie: Małgorzata
Hesko-Kołodzińska
Wyd.: HarperCollins

Ocena Cupcake.: 7/10

Opis fabuły:
To ostatni rok Simona Snowa w Szkole Czarodziejów w Watford. Jest on uznawany za najpotężniejszego czarodzieja, jednak nadal marnie radzi sobie z różdżką, na dodatek stale coś podpala lub sam wybucha. Co gorsza wciąż wisi nad nim wizja walki z Szaroburem (istotą wysysającą magię, która zagraża całemu magicznemu światu), ponury współlokator z pewnością znów knuje coś za jego plecami, a relacje z dziewczyną przybierają niechciany obrót. Jak tak młody Wybraniec ma poradzić sobie z tym wszystkim?

Simona miałam przyjemność poznać zaledwie kilka tygodni wcześniej przy czytaniu Fangirl Rainbow Rowell i kiedy usłyszałam, że autorka poświęciła mu oddzielną książkę, z wielką chęcią po nią sięgnęłam. Snowa nie da się nie lubić!

Na wstępie jednak muszę z bólem przyznać, że styl, jakim napisane jest Nie poddawaj się nieco mnie zawiódł. Tak jak przez Fangirl gładko przebrnęłam, tak w wypadku tej książki nie było już tak kolorowo. Pierwsza księga była prawie że męką. Nie dość, że nie działo się nic specjalnie porywającego, to jeszcze gryzł mnie sposób, w jaki Carry on zostało napisane. Chyba wolę Rowell w wydaniu trzecioosobowym.

@chaos_cupcake
Autorce jednak trzeba oddać sprawiedliwość - gdy fabuła już się rozkręciła, naprawdę ciężko było się oderwać! Historia jest ciekawie poprowadzona, poszlaki dla czytelnika zgrabnie wplecione, dzięki czemu nie tylko Simon wraz z przyjaciółmi może bawić się w "detektywa", ale również my podczas czytania jesteśmy wciągani w rozwiązywanie zagadki. Co prawda nie trudno tu wyprzedzić odkrycia bohaterów, wszystko dość szybko składa się w całość przed czytelnikiem, więc nie ma tu jakiegoś wielkiego bum czy zaskoczenia. Jedynie nutka zadowolenia, że odkryliśmy coś zanim postaci na to wpadły.

Jeśli chodzi o bohaterów - tu prawie (PRAWIE!) mam ochotę przyklasnąć Rowell. Roztrzepany, nieco niezdarny Simon, który nie radzi sobie za bardzo z całą magią, a jednocześnie jest niezwykle szlachetny i szczery skradł moje serduszko i porządnie się w nim rozgościł. Z lekkim bólem - bo nie jestem specjalną fanką tych teoretycznie czarnych charakterów - muszę to samo przyznać co do Baza, inteligentnego snoba z wyższych sfer (z nadprogramowej wielkości kłami). Tej dwójki naprawdę nie da sie nie darzyć sympatią! Ich relacja jest dość intrygująca, chociaż pewnymi rozwiązaniami byłam dość mocno zawiedziona - ale to już oceńcie sami, po przeczytaniu. Wśród świetnie wykreowanych bohaterów nie sposób pominąć Penny, najchętniejszej do działania, zadziornej, pewnej siebie, bystrej i najbardziej zorganizowana z całej paczki. Jej również nie sposób nie lubić. Nie będę się tu rozwodzić o każdej postaci, ale zdecydowanie na uwagę zasługuje również Ebb, którą pokochałam już od pierwszych stron. Nieco ekscentryczna pasterka kóz, której obecność w książce niesie ze sobą swego rodzaju spokój i muszę przyznać, że uśmiechałam się za każdym razem, gdy tylko pojawiała się pośród innych postaci.
Teraz pozwolę sobie nieco ponarzekać, nie wychodząc jednak z kręgu bohaterów. Zawiodłam się bardzo na kreacji Maga, którego wątek i postać według mnie zasługiwała na rozwinięcie. Jego relacja z uczniami wciąż jest dla mnie zagadką i chociaż rozumiem jego motywy, obraz jego postaci jest dość rozmyty i byle jaki. Jakby autorka miejscami wrzucała go na siłę (chociaż mówię, jak dla mnie powinno go być nieco wiecej i wyraziściej)... Inną postacią, która jest dla mnie jednym wielkim zawodem niewątpliwie jest Agatha. Liczyłam, że będzie nieco bardziej zdecydowana, a nie taka... nijaka. No ale cóż, widocznie przeliczyłam się.

W wielu książkach, które ostatnio czytałam nie satysfakcjonowały mnie zakończenia (nie wiem, czy autorzy robią mi na złość, czy to ze mną coś nie tak). Jeśli jednak chodzi o Nie poddawaj się - jestem prawie zupełnie usatysfakcjonowana. Nie mamy tu zupełnie czarno-białej sytuacji, nic nie jest specjalnie przeidealizowane, za co ta książka zgarnia u mnie wielkiego plusa.

Podsumowując więc, oprócz tych pierwszych 150 stron (z ok. 500!) i kilku drobniejszych niuansów w trakcie, Nie poddawaj się było świetną rozrywką. Jest to jednak książka prawie do połknięcia, historia wręcz na raz. Na dodatek w dużej mierze kojarzy się z innymi historiami, jakie miałam już okazję czytać (ekhem, chociażby Harry Potter), ale autorka sama przyznaje, że Simon jest "czymś w rodzaju hybrydy i spadkobiercy setek innych nieistniejących Wybrańców" i że chciała sprawdzić, jaka historia o Wybrańcu wyjdzie spod jej palców.
Efekt? Sami oceńcie ;)


Czytaliście już Nie poddawaj się? Jak wrażenia?
Nie poddawaj się jeszcze przed Wami? Macie zamiar się zaopatrzyć i przeczytać?

Za możliwość przeżycia ciekawych przygód
z Simonem i jego przyjaciółmi
serdecznie dziękuję Księgarniom Matras.