"Jeśli mogę wam coś dzisiaj doradzić, to żebyście nigdy, przenigdy nie wierzyli własnym oczom."
Co?: Próby Ognia
Kto?: James Dashner
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Tłumaczenie: Agnieszka Hałas
Moja ocena: 5/10
Znalezienie wyjścia z Labiryntu miało być końcem. Żadnych więcej niespodzianek, żadnych puzzli. I żadnego uciekania. Thomas był przekonany, że jeśli Streferzy zdołają się wydostać, odzyskają swoje dawne życie i wspomnienia.
W Labiryncie życie było łatwe. Mieli jedzenie, schronienie i względne bezpieczeństwo. Dopóki Teresa nie zapoczątkowała końca. Ale w świecie poza Labiryntem koniec został zapoczątkowany już dawno temu.
Spalona przez Pożogę i wysuszona z powodu nowego surowego klimatu, Ziemia stała się krainą zniszczenia, penetrowaną przez Poparzeńców, ludzi zarażonych Pożogą.
Dlatego Streferzy wciąż nie mogą przestać uciekać. Zamiast upragnionej wolności, muszą stawić czoła jeszcze jednej próbie. Muszą przejść przez najbardziej spaloną część świata i dotrzeć do celu w ciągu dwóch tygodni.
Ale DRESZCZ przygotował im na tej drodze wiele niespodzianek.
Wiele krwawych niespodzianek...
~ Opis z tyłu książki.
WALCZ ALBO GIŃ.
Próby Ognia to druga część trylogii
Więźnia Labiryntu, która zaraz po ukazaniu się została okrzyknięta mianem światowego bestsellera. Pierwszy tom doczekał się swojej ekranizacji we wrześniu 2014 roku i bardzo szybko stał się kinowym hitem. Nie ukrywam, że sama bardzo chciałam przeczytać tę książkę przed obejrzeniem filmu. Trafiłam na nią gdzieś w odmętach internetu i sam widok okładki podbił moje serce. Jeśli miałabym być jednak szczera, efekt wywołany opisem i grafiką po dłuższym czasie w końcu prysł, lektura nie okazała się ostatecznie aż tak przełomowa jak można by się spodziewać. Prawdopodobne jednak, iż stopień tej oceny spowodowany był niechęcią, którą od początku pałałam do dwóch głównych bohaterów. Historia była za to na tyle godna uwagi, że postanowiłam sięgnąć po kolejny tom tej serii i... No cóż,
przejechałam się.
Ale od początku. Zanim przejdziemy do krytyki, skupimy się na pozytywach tej, co prawda
nieprzeciętnej, książki. Pierwszym dużym plusem, o którym należy wspomnieć jest definitywnie niezwykle oryginalny styl pisania pana Dashnera. Kto przebrnął przez pierwszą część albo chociaż zagłębił się w inne recenzje pojawiające się w sieci, ten wie, że trylogia szczyci się unikatowym językiem, którym posługują się wszyscy uciekinierzy z Labiryntu. Co prawda, slang ten został w tej części ograniczony do koniecznego minimum, jednak nie zanikł, co podtrzymywało klimat całej historii. Przypominało o pochodzeniu chłopców, o tym jak sami musieli sobie radzić w trudnych warunkach, często wywoływał także uśmiech na twarzy czytelnika, wprowadzając go w stan rozbawienia.
Dodatkowo sytuację ratują barwnie zarysowane postaci, które nadają charakteru całej opowieści. Kto nie zna ciętego humoru Patelniaka, zadziornego wydźwięku słów Minho czy troskliwej, rozjaśniającej nawet najciemniejsze dni postawy Newta, ten może ze spokojem rzucić się do nory Bóldożerców, stwierdzając, że nigdy nie zaznał życia. Jeżeli do tego pominiemy w tym wszystkim
ślamajdę Thomasa, a doprowadzającą na skraj wytrzymałości psychicznej Teresę zastąpimy urzekającą Brendą, którą w trakcie historii ostatecznie idzie bardzo polubić, czytanie książki stanie się pierwszorzędną przyjemnością, zarezerwowaną dla osób z dużym zasobem poczucia humoru!
... Ale tu właśnie pojawia się nasz pierwszy problem. Jak kochać książkę, w której najwspanialsi bohaterowie są w pewnym momencie spychani na tak odległy plan, że aż ciężko policzyć jak daleko w hierarchii postaci się znaleźli? Krótkie wspominki nie zaspokajają pragnienia poznania ich dalszych losów, a treść skupiająca się głównie na psychice samotnego Thomasa i jego tęsknocie do
najbardziej irytującej postaci żeńskiej świata sprawia, że człowiekowi włos się jeży na głowie.
Fakt faktem akcja toczy się prawidłowym rytmem, ale tak jak sam początek oraz zakończenie książki zdołałabym jeszcze oszczędzić, tak pozostałe 3/5 lektury wrzuciłabym najchętniej do kominka. Pomysły nie są banalne, jednak nie zaliczają się do najbardziej zaskakujących. Nierzadko da się przewidzieć, co się wydarzy w danym momencie opowieści. Spora część
Prób sprowadza się do nużących
rozważań nad sensem misji, a zdecydowanie zbyt mała na jej
wykonaniu.
Moja wyobraźnia wyprzedziła mnie samą i w wielu momentach historii zdecydowanie liczyłam na coś
więcej. Gdybym miała to sprecyzować, stwierdziłabym, że brakowało mi zwyczajnie tej współpracy między Streferami, niesamowitych planów, genialnego knucia, zaskakujących akcji, pracy w grupie albo po prostu moich ukochanych bohaterów.
Kurczę, nie pogodzę się z tym w życiu - było ich stanowczo za mało! Dashnerowi należy jednak przyznać, że cały system funkcjonowania DRESZCZu i opracowywanych przez nich zadań jest imponujący. Może autor za bardzo skupił się na komplikowaniu ogółu opowieści, a za mało na aktualnych wydarzeniach?
Wiem jedno. Oczekiwałam czegoś więcej od tej książki. Od Poparzeńców, niezwykłych stworów, a nawet samej choroby. I początek faktycznie zwiastował coś monstrualnego, mocnego, grającego na emocjach. Może dla kogoś, kto bardziej polubił głównego bohatera faktycznie nabierze to innego wyrazu? Opis przecenia jednak moim zdaniem wszystkie te
krwawe niespodzianki zapowiadane przez wydawnictwo. Ale... Reklama dźwignią handlu, nieprawdaż?
Nie polecam więc, ale też nie odradzam. Jeżeli ktoś jest ciekaw, sugeruję przeczytać i ocenić na własną rękę. Sama z pewnością wezmę się za trzecią część, gdyż jestem zbyt interesownym i dociekliwym stworzeniem, by zostawić w ten sposób niezamkniętą historię. Nie sądzę jednak, by wpisała się ona na listę moich ulubionych. To by było na tyle.
Ktoś czytał, ktoś wie?
Ktoś się zgadza, ktoś nie?
Piszcie, komentujcie, oceniajcie! :D