Menu

poniedziałek, 16 maja 2016

52. Łowczyni i Fae - Piękna i Bestia bez cukru.

Seria: Dwór cierni i róż
Tytuł: Dwór cierni i róż
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 527
Ocena: 6/10


Opis: Dziewiętnastoletnia Feyre jest łowczynią – musi polować, by wykarmić i utrzymać rodzinę. Podczas srogiej zimy zapuszcza się w poszukiwaniu zwierzyny coraz dalej, w pobliże muru, który oddziela ludzkie ziemie od Prythian – krainy zamieszkanej przez czarodziejskie istoty. To rasa obdarzonych magią i śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń, która przed wiekami panowała nad światem.
Kiedy podczas polowania Feyre zabija ogromnego wilka, nie wie, że tak naprawdę strzela do faerie. Wkrótce w drzwiach jej chaty staje pochodzący z Wysokiego Rodu Tamlin, w postaci złowrogiej bestii, żądając zadośćuczynienia za ten czyn. Feyre musi wybrać – albo zginie w nierównej walce, albo uda się razem z Tamlinem do Prythian i spędzi tam resztę swoich dni.
Pozornie dzieli ich wszystko – wiek, pochodzenie, ale przede wszystkim nienawiść, która przez wieki narosła między ich rasami. Jednak tak naprawdę są do siebie podobni o wiele bardziej, niż im się wydaje. Czy Feyre będzie w stanie pokonać swój strach i uprzedzenia?


Romans – to, czego Lucy nie lubi najbardziej (pomijając dobrze zrobione romanse non hetero, ale tu nie o tym). Romans dość oczywisty, bo to on napędza fabułę. Romans, ale napisany przez moją ukochaną autorkę! I sama już nie wiem, co myśleć. Bo książka nie była zła, jeśli mam ją oceniać pod kątem tego gatunku, to wypada naprawdę dobrze.Nie zmienia to jednak faktu, że mnie tak bardzo nie zachwyciła.
Dobra, od początku! Wiedziałam, na co się piszę i zabrałam się za to, chociaż naprawdę nie cierpię, kiedy głównym wątkiem jest taki typowy romans. Starałam się przymykać na to oko, na początku to dla mnie nawet nie było tego wątku, ale i tak ciężko mi się czytało, wszystko za sprawą Feyry. Nie mam pojęcia, czy zabrałabym się za tą książkę, gdyby nie nazwisko autorki i fae, bo fae to miłość. Będę starała się nie czepiać za bardzo tego, co mi przeszkadzało ze względu na ten główny wątek, bo jak już napisałam – wiedziałam, co mnie czeka.
Zacznijmy od tego, co mi przeszkadzało najbardziej – Feyra. W mojej opinii nie sięga mojej ukochanej Celaenie do kolan. Po prostu nie mogłam jej polubić, nie jest najgorsza, ale... No wydawała się tak nijaka. Strasznie ciężko mi się czytało przez pierwszoosobową narrację w jej wykonaniu, przez to wszystko wydawało mi się takie spłaszczone. Z jednej strony miała kilka swoich chwil, ale z drugiej, no niech to diabli, ile razy miałam ochotę ją trzasnąć w czerep i zmusić ją do użycia mózgu! Niestety, zalicza się do tego rodzaju bohaterek, które nie słuchają tych rad, których powinny słuchać i potem mają za swoje. (Chociaż trochę się przez to uśmiałam, nie powiem. Noc Ognia mogłaby być z tego względu moim ulubionym świętem.) Niby nie do końca taka „typowa Bella/America/Annabeth” czyli trzy typy z mojej czarnej listy, je wszystkie na pewno przebija, ale też nie jest postacią, którą mogę polubić. I jak już marudzę – błagam, rozwiązanie tej zagadki było takie proste! Muszę jej jednak oddać to, że były takie momenty, kiedy robiła coś porządnie i potrafiła wzbudzić we mnie sympatię. W ten sposób stworzyła mi nowy rodzaj bohaterki – „nie wiem, szału nie ma, ale niech sobie żyje”.
Ogólnie rzecz biorąc, tym razem nie będę się rozpisywać o wszystkim po kolei, po prostu narracja Feyry zbyt mocno mi wszystko spłyciła i nie wiedziałabym, o czym mam pisać. Jak zawsze podziwiam autorkę za kreację świata, to jest coś, czego zawsze będę jej zazdrościć. Nawet jeśli przez główny plot, klątwę i pierwszoosobową narrację nadal czuję niedosyt wszystkiego, co tak kocham – świat przedstawiony, postacie, w tym nawet Tamlin, który jest przecież równie ważny jak główna bohaterka, no i relacje między całą resztą postaci – to dalej się w tym zakochuję. Pokochałam Luciena, Rhysanda i cały Prythian. Mało mi tego jak nie wiem i za to muszę trochę odjąć w ocenie, ale chcę więcej. Chciałabym trochę bardziej zagłębić się w relację Luciena z Tamlinem, w samą postać posła z Dworu Wiosny, tak samo jest z Rhysandem, chociaż jego podobno ma być więcej w drugim tomie, potrzeba mi więcej wiadomości o fae, o innych dworach i mitologii Pyrthianu. Jeśli mówię o tym, co mi się spodobało, to to, że Maas (jak zwykle) potrafiła „kopnąć” tą moją emocjonalną stronę i mimo że co chwila chciało mi się przewracać oczami, budziła we mnie odpowiednie reakcje. No spodziewałam się, że znowu zostawi mnie w stanie psychicznej rozsypki, ale tym razem wyszło inaczej. Na plus jeszcze zaliczam zastosowanie kilku rozwiązań, których nie potrafiłam przewidzieć, co w tego typu książkach zawsze jest zaletą. Z tego, co mi przeszkadzało, to trochę nachalne wypominanie, co chwila, kto jest „nędzną człeczyną”, a kto „fae wysokiego rodu”. Zaznaczenie różnic i pokazanie uprzedzeń między gatunkami jest w porządku, ale tutaj miałam po prostu przesyt tych dwóch sformułowań. Z tego, co mi jeszcze przeszkadzało to kreacja Amaranthy, ja wiem, że autorka potrafi świetnie stworzyć czarne charaktery, ale tutaj znowu rzuciła mi się w oczy przesada. Jak króla Adarlanu potrafię przeklinać nawet wybudzona w środku nocy z maturą z matmy przed nosem, tak Amarantha powodowała u mnie tylko przewracanie oczyma, bo po prostu jej kreacja była przesadzona.
Jak mam podsumować całą książkę to sama nie wiem, co powiedzieć. To tak, jak z główną bohaterką, nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Biorę poprawkę na moje upodobania, jeśli ktoś lubi takie rzeczy, to na pewno bym poleciła, jeśli ktoś oczekuje czegoś podobnego do „Szklanego tronu”, lepiej niech nie sięga po „Dwór cierni i róż”. Ja mogę tylko powiedzieć, że jeżeli nie jest się przeciwnikiem romansów połączonych z fantastyką, to chyba zwyczajnie trzeba samemu spróbować. A z osobistych odczuć – na Kocioł, ta okładka jest taka cudowna, że co chwila ją macam!


Ps. Nie zgodzę się z Lubimy Czytać, to nie jest ideał dla fanów Martina! Tak tylko mówię, żeby ktoś się nie zdziwił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz