Reżyseria: Wes
Ball
Scenariusz: T. S. Nowlin
Gatunek: Thriller, Akcja,
Sci-Fi
Produkcja: USA
Premiera: 9 września 2015
(świat), 18 września 2015 (Polska)
Czas trwania: 2 godziny 12
minut
Dobra, po pierwsze: nie mam
pojęcia, czemu opisy filmu są praktycznie takie same, jak książki,
a w filmie dzieje się zupełnie inaczej. Taki mały trolling? Albo
nie wiem co. Może po prostu twórcy lubią, kiedy ludzie podczas
oglądania ich filmu nagle wrzeszczą „Ale, że co?!” (no i nie
tylko to). Okay, to może jeszcze powiem, że jak na razie to
ekranizacje tych książek bardziej urywały mi dupsko niż same
książki. Nie przeczytałam jeszcze „Leku na śmierć”,
bo po drugiej części potrzebowałam (i chyba dalej potrzebuję)
odpoczynku od tego autora. Bo ogólnie, to sam pomysł jest super,
postacie z reguły są spoko (Newt, Minho, kocham ich!), no poza
książkowym Thomasem, któremu mam ochotę trzasnąć w łeb, żeby
już się zamknął, ugh, gdyby chociaż część rozdziałów była
pisana z perspektywy innych bohaterów, z wyjątkiem Tereski, która
jest chyba największym minusem tej serii. Nie cierpię jej! Jest
numerem dwa najbardziej znienawidzonych przeze mnie bohaterek
żeńskich, zaraz po Annabeth! A w filmie było tyle okazji, żeby ją
zabić...
Powiem
szczerze: ten film rozpi... rozwalił (kultura, Lucy!!!) mi mózg.
Kilka razy musiałam się mocno powstrzymywać, żeby nie zacząć
wrzeszczeć na ekran. Gdyby na sali nie było jeszcze kilkunastu
innych osób mój kumpel miałby ze mnie niezły ubaw. (Dobra, i tak
miał, komentowanie filmu tekstami „Tyle gruzu, a cyganów brak?!”,
„Możesz znaleźć lek na Pożogę, ale matury z biologii nie
zdasz, bo klucz tego nie przewidział!”, „No homo, but homo!”
to ze mną standard.) No i tak powstało to:
Ogólnie
film był dla mnie o wiele lepszy niż książka, z którą męczyłam
się kilka tygodni. Naprawdę rzadko mówię takie rzeczy, ale ta
jedna seria to jakiś taki wyjątek. Widać, że w produkcję włożyli
sporo pracy, a aktorzy... O bogowie! Większość z nich uwielbiam
(haha, te piski za każdym razem, kiedy widziałam cudowną
twarzyczkę Thomasa Bordiego Sangstera + ja wiem, że oni tam tymi
wszystkimi szalikami osłaniali twarze, ale różowy/fioletowy
szaliczek Newta był po prostu cudowny, wyglądał w nim tak
rozbrajająco...), no i większość filmu wyglądałam za Katherine
McNamarą, żeby się przekonać, jak radzi sobie z grą aktorską
jeszcze przed Shadowhunters, tylko, że jej postaci było jak na
lekarstwo, więc czekam dalej... No i zapomniałam wspomnieć o
Poparzeńcach. Merlinie, jeśli boicie się motywów z zombie, to
lojalnie ostrzegam, możecie najeść się strachu. (Tak, boję się
takich rzeczy, możecie się śmiać. Przynajmniej strachu się
najadłam, bo wszelkie zapasy jedzenia wepchnęłam w siebie na
reklamach. Czemu one zawsze tyle trwają? Eh, przynajmniej był
zwiastun Przebudzenia Mocy! I poszłam w offtop.) Film polecam
wszystkim, poza wiernymi fanami książkowej serii, którzy pewnie
zjedzą sobie paznokcie, bo będą im przeszkadzały niezgodności.
(Pamiętajmy, że paznokcie to ważna rzecz, nawet, jeśli Percy
szuka Pioruna Zeusa mając 16 lat, historia rodziny Albusa
Dumbledore'a została pominięta, a Alec ma kwadratową szczękę...
Dobra, cieszę się, że nie hoduję długich pazurów!)
Mam w planach i film, i książkę :D Jestem ciekawa, jak wypadnie moje porównanie tych dwóch sfer :D
OdpowiedzUsuńLeonZabookowiec.blogspot.com