Endgame. Wezwanie
Endgame: The Calling
Cykl: Endgame
Autor: James Frey i Nils Johnson-Shelton
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wyd. Sine Qua Non
Ocena Cupcake.: 8/10
Opis:
Koniec świata zwiastuje deszcz meteorytów. Rozpoczyna się wielka gra, o której wiedzą tylko nieliczni. Dwanaścioro Graczy ze starożytnych cywilizacji będzie grać o przetrwanie – nie tylko swoje. Mają w rękach los ludzkości całego świata. Zwycięzca może być tylko jeden i jedynie lud wygranego Gracza zostanie ocalony. Od dziecka szkoleni na zawodowych zabójców, przygotowywani do Endgame – Gry ku uciesze istot o wielu imionach. Istot, które nauczyły ludzkość wszystkiego. Które zapoczątkowały istnienie i mogą w każdej chwili je zakończyć.
To jest Endgame. Tu wszystko jest możliwe.
Złota okładka przykuwa wzrok, rzuca się w oczy przy spacerze po księgarniach. Nie do przeoczenia. „Książka, jakiej świat nie widział!” – głosi tekst na górze okładki. Wielokrotnie obracałam w rękach tego niewątpliwego grubaska, zastanawiając się, co kryje w środku. Książka, która jest interaktywną, multimedialną grą dla milionów graczy, w której zwycięzca może zgarnąć nagrodę wartą tysiące czy miliony dolarów. Nic dodać, nic ująć, świetny sposób na zwrócenie uwagi.
Pokaż jednak kotku, cóż masz w środku!
Krótkie rozdziały, dynamiczna akcja ociekająca krwią, mnogość starć – oto co charakteryzuje treść Endgame. Język powieści jest przystępny, nie znajdziemy tu zbytnio wyszukanego słownictwa. Czyta się szybko i dość przyjemnie. Historia wciąga, jednak – przynajmniej w moim przypadku – kłopotu nie sprawia odłożenie jej na bok. Za wielką zaletę można tu uznać niedługie rozdziały. Myślę, że ten sprytny zabieg miał na celu zdynamizowanie akcji oraz w pewnym sensie podsycenie chęci czytania – w końcu o wiele przyjemniej się czyta, widząc, że kolejne rozdziały już za nami (chyba wyraziłam się nieco niejasno, mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi...). Napędza to chęć czytania i ułatwia rozstanie się z książką – odłożenie jest łatwiejsze, gdy widzimy, że dany rozdział ma maksymalnie pięć stron i można sobie pozwolić na kolejne trzy... Wracając jednak do tematu. Narracja w każdym rozdziale przesuwa się na innego z Graczy, skupia się na nim, jego przygodach, emocjach i otrzymanej wskazówce. Dzięki temu mamy ciekawy obraz całej Gry oraz konkretnych postaci. Szkoda jednak, że każdy z bohaterów nie otrzymał takiej samej ilości miejsca w powieści, przez co niektórych wciąż trudno jest skojarzyć.
Przytłaczająca ilość bohaterów, mnogość charakterów, a przede wszystkim nadmiar imion. Owszem, kolejne postaci były wprowadzane w miarę stopniowo, a przy kolejnych rozdziałach można było ich nieco lepiej poznać. Sporą trudność sprawiło mi zapamiętanie, kto jest kto, z kim trzyma, jak się nazywa, a przede wszystkim, z jakiego ludu pochodzi. Dotąd nie potrafiłabym ich dopasować! Trzeba jednak autorom przyznać, że bohaterowie są charakterystyczni i gdyby każdemu poświęcono uwagę w miarę równomiernie, zapamiętanie ich wszystkich nie byłoby takim koszmarem. Nie zżyłam się jednak specjalnie z żadnym z nich, a co do niektórych moje emocje od nienawiści skakały do miłości i z powrotem. Taka trochę sinusoida. Mimo wszystko jednak różnorodność charakterów i historia każdej postaci to niewątpliwy plus całej książki.
Endgame. Wezwanie to intrygujący wstęp do niezwykłej trylogii. Książka może nie jest w stu procentach nowatorska, może przywoływać skojarzenia (np podobieństwo do Igrzysk śmierci), ale w pewnym sensie właśnie dzięki temu – moim zdaniem – każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Akcja, trójkąt miłosny, zbliżający się koniec świata, bohaterowie wychowywani na wyrachowane maszyny do zabijania, zagadki – wszystko to znajdziemy w tym blisko 500-stronicowym grubasku.
W tym miejscu chciałabym serdecznie podziękować Kath oraz Pauli (czyli moim dwóm szalonym ninjom), a także Olorienowi (czyli temu tam z batem). Bez Was tej recenzji by nie było – wcale, albo przynajmniej tak szybko. Wielkie dzięki!
Taki grubasek! |
Endgame. Wezwanie to intrygujący wstęp do niezwykłej trylogii. Książka może nie jest w stu procentach nowatorska, może przywoływać skojarzenia (np podobieństwo do Igrzysk śmierci), ale w pewnym sensie właśnie dzięki temu – moim zdaniem – każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Akcja, trójkąt miłosny, zbliżający się koniec świata, bohaterowie wychowywani na wyrachowane maszyny do zabijania, zagadki – wszystko to znajdziemy w tym blisko 500-stronicowym grubasku.
~*~
A co Wy sądzicie o Endgame?
Czytaliście? A może książka jeszcze przed Wami?
Próbowaliście zagrać w Grę o miliony...?
>>>Cupcake.<<<
W tym miejscu chciałabym serdecznie podziękować Kath oraz Pauli (czyli moim dwóm szalonym ninjom), a także Olorienowi (czyli temu tam z batem). Bez Was tej recenzji by nie było – wcale, albo przynajmniej tak szybko. Wielkie dzięki!