Tytuł: Próba Żelaza
Autor: Cassandra Clare,
Holly Black
Wydawnictwo: Albatros
„Ogień chce płonąć,
Woda
chce płynąć,
Powietrze chce się unosić,
Ziemia chce wiązać,
Chaos chce pożerać.”
Powietrze chce się unosić,
Ziemia chce wiązać,
Chaos chce pożerać.”
Dwunastoletni Callum mieszka ze swoim ojcem, który niegdyś był magiem, lecz po śmierci żony zrezygnował z czarów i postanowił wychować swojego syna jak zwykłego chłopca, ignorując budzące się w nim magiczne zdolności. Kiedy Call zostaje wezwany na obowiązkowy egzamin do Magisterium – szkoły magii, Alastair przekonuje syna, że ten powinien za wszelką cenę uniknąć rekrutacji, by nie mieć żadnych związków z niebezpiecznym magicznym światem. Pomimo katastrofalnego przebiegu egzaminu Callum zostaje przyjęty do Magisterium i zostaje uczniem Mistrza Rufusa.
W
szkole magii chłopiec zaprzyjaźnia się Aaronem i Tamarą, z
którymi wspólnie zgłębia tajniki czarów i podchodzi do coraz
bardziej wymagających sprawdzianów. Pomimo niepokornego charakteru
i licznych wątpliwości dotyczących pobytu w szkole, Callum radzi
sobie coraz lepiej i zaczyna traktować Magisterium jak swój drugi
dom.
Pewnego
dnia magowie prowadzący szkołę odkrywają, że Aaron nie jest
zwykłym uczniem, potrafi bowiem panować nad magią chaosu. Oznacza
to, że chłopiec jest Makarem, szczególnym rodzajem maga, na
którego wszyscy czekają, licząc, że przeciwstawi się Wrogowi
Śmierci. Początkowo ta wiadomość wzbudza entuzjazm, jednak
wkrótce Aaron zostaje porwany, zaś Call i Tamara ruszają mu na
pomoc. Chłopiec musi odnaleźć zaginionego przyjaciela, mierząc
się nie tylko z siłami zła, lecz także z własną przeszłością.
Odkrywa niejasne okoliczności śmierci swojej matki, a także
dowiaduje się o swoich owianych tajemnicą związkach z Wrogiem
Śmierci. Poznana prawda postawi pod znakiem zapytania zarówno jego
dalszy pobyt w szkole, jak i relację z ojcem.
Luś
mówi: 9/10
Ale serio, jakim
przegrywem trzeba być, żeby próbując oblać wszystkie egzaminy
do szkoły magii, oblewając je w iście widowiskowym stylu i
dostając najniższą notę w dziejach, dostać się do tej szkoły?
Callum Hunt zaliczył taki właśnie przypał. Dodajmy jeszcze,
że zajął miejsce w grupie „najważniejszego” mistrza z puli
tych, którzy wybierali sobie uczniów. Nie zapomnijmy, że przez to
narobił sobie wrogów… (Eh, to moja bratnia dusza! Wszystko
wychodzi na opak.) Pewnie zastanawiacie się, kto chciałby oblać
egzamin do szkoły magii? Ale Callowi ojciec zawsze opowiadał, że
magowie z Magisterium to uosobienie zła, tak samo magia, że ze
szkoły nie każdy wychodzi żywy, a i też przygotował syna do
oblania Próby Żelaza. Coś nie wyszło, chłopaka zabrali do szkoły
i się zaczęło. Call już na miejscu dowiaduje się, że jego matka
naprawdę zginęła przez magię, ale nie z winy Magisterium, lecz w
trakcie wojny z Wrogiem Śmierci. Chcąc nie chcąc musi uczestniczyć
w lekcjach z dwójką przyjaciół, których również wybrał Mistrz
Rufus, chociaż na początku niezbyt za sobą przepadają. W trakcie
roku szkolnego okazuje się, że jeden z nich – Aaron jest makarem,
magiem chaosu, który byłby w stanie zmierzyć się z Wrogiem
Śmierci, a Call próbuje poznać prawdziwe motywy ojca, chociaż
niewiele z tego wychodzi.
Brzmi
trochę znajomo? No brzmi. Powiedzmy sobie szczerze, w obecnych
czasach trudno jest uniknąć jako takiej powtarzalności,
szczególnie jeśli mówimy o tematyce książek. Jeszcze zanim
„Próba Żelaza” została wydana naczytałam się, że będzie to
jakaś marna podróbka słynnego Harry’ego
Pottera. Czemu? Nie wiem, może chodzi o
szkołę magii, o przedstawioną tam historię z Wrogiem Śmierci
albo o to, że jedna z autorek napisała kiedyś fanfiction właśnie
do HP (i tu nie oceniam, nie czytałam). Ja jednak mam charakter
małego rebelka, który musi, wyciągnąć pazurki, tupnąć nogą i
powiedzieć swoje. I mówię! Magisterium to nie Potter. W obu
seriach da się dostrzec podobieństwa, ale tu nic nie jest podróbką
czegoś. A nawiązując już do HP – czytając „Próbę Żelaza”
miałam wrażenie, że zrobiłam jakiś przeskok w czasie. Pewnie
każdy Potterhead pamięta to uczucie, kiedy po raz pierwszy czytał
„Kamień Filozoficzny”, ciężko stwierdzić, co to było, ale z
jakiegoś powodu czuło się tą magię. Znowu się tak poczułam. Po
niecałych stu stronach byłam nieuleczalnie zakochana, oczarowana,
wow… No nie wiem co jeszcze, można to określić jako wielki
wybuch emocji.
Dobra, nie oszukujmy się,
podnoszę łapki, jestem fanką pani Clare (Magnus, Alec, Jace, Jace,
Jace, Magnus, Magnus, Simon, MAGNUS, brokat, Church, Jem, Will,
Peru... – sorka, mój mózg przestawia się na obroty fangirl) i
kiedy coś koło roku temu na całym Tumblrze zaczęły padać
informacje o jej nowej serii pisanej z Holly Black, stwierdziłam, że
muszę to mieć, nawet nie wiedziałam czy będzie polskie wydanie…
I mamy! I się zakochałam! Sprzedam duszę za kolejną część! ;-;
Serio. Ale przechodząc od chaosu do czegoś, co chyba miało być
recenzją (pozdrawiam! XD), miałam porównać „Próbę Żelaza”
do „Kronik Nocnych Łowców” (nie mam pojęcia, czy ta nazwa
funkcjonuje u nas, zbyt dużo czasu po angielskiej stronie
Internetu). Czytając „Magisterium” nawet przez myśl mi nie
przeszli Nocni Łowcy (chyba, że w kontekście crossovera, żeby nie
kłamać, ale ciii). I dobrze, chociaż nie umiałam wyczuć, które
fragmenty pisała Holly, a które Cassie, więc coś może w tym być.
Nieważne, dwie serie, dwie zupełnie inne rzeczy… No i jednak
„Próbę” może przeczytać nieco młodszy czytelnik. Nie mam też
porównania do „Kronik Spiderwick” Holly, chyba nie miałam
czytelniczego dzieciństwa. Whatever. Chcę powiedzieć, że
niezależnie od tego, jakie miało się odczucia po „Darach
Anioła”, „Diabelskich Maszynach” czy „Kronikach Bane’a”,
można spróbować zaprzyjaźnić się z „Próbą Żelaza”.
Przechodząc
do bohaterów: „OJEJ, MOJE DZIECIACZKI!” – wrzasnęła Lucy
próbując się przecisnąć przez kartki, żeby przytulić postaci
fikcyjne. Tak właśnie można zdefiniować moje odczucia do całej
trójki głównych bohaterów.
Calla
pokochałam od razu, najczęściej jest tak, że ten Główny Bohater
jest grzecznym dzieciaczkiem, ma swoje teksty, jasne, ma przebłyski
charakterku, ale koniec końców są… „grzeczni”. Na razie
spotkałam się tylko z jedną postacią, która będąc po „Jasnej
Stronie” była równocześnie typowym uosobieniem wredziocha, panie
i panowie, Sadie Kane z Kronik Rodu Kane. Teraz do tego grona dołącza
Call. I kocham tą dwójkę właśnie za wyraziste charakterki.
„ – Dlaczego musisz się zachowywać jak palant?
– Ponieważ ty nigdy tego nie robisz. Muszę być palantem za nas obu.”
„Callum
Hunt stał się legendarną postacią w swoim miasteczku w Karolinie
Północnej, jednak nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Słynął
z sarkastycznych uwag, którymi zniechęcał do siebie nauczycieli na
zastępstwie, a także specjalizował się w irytowaniu dyrektorów,
woźnych oraz pań ze stołówki.”
Oto definicja Calla!
Szczerze mówiąc o
pozostałej dwójce powiem już znacznie mniej, ale to tylko przez
to, że książka, mimo narracji trzecioosobowej, była pisana
głównie z perspektywy Calluma. Ale Aaron i Tamara zajęli specjalne
miejsce w moim sercu zaraz obok Calla. Wyczuwam, że między nim, a
Aaronem wywiąże się cudowna więź, nie wiem jeszcze jaka, ale
biorąc pod uwagę, że Aaron okazuje się magiem chaosu, a Call…
no cóż, Call ma powiązania z Wrogiem Śmierci, o których wiele
nie powiem, bo nie chcę zbytnio spojlerować, to mnie zniszczy. Mało
tego, chcę, żeby to mnie zniszczyło. I tak samo tutaj mamy pewne
rozwiązanie, za które wielbię autorki. Myśleliście, że Callum
będzie tak zwanym „Wybrańcem”? Ja długo próbowałam to
poukładać, bo w samych opisach książki jest wspomniane, że to
Aaron ma zajmować to miejsce, a w treści jest tyle wskazań, że
Call jest kimś ważnym, że serio nie da się powiedzieć, czy
przypadkiem nie mamy do czynienia z jakimś duetem „Wybrańców”.
I w sumie znowu muszę stulić dziób, żeby nie wygadać, co się
kroi. Wracając do Aarona – on jest właśnie przykładem idealnego
Bohatera, miły, ułożony, nieprzeciętny, nie chce zwracać na
siebie uwagi, robi to, co mu się nakazuje w imię „wyższej
sprawy”. Znowu się zakochałam.
Na koniec mam Tamarę. W
każdym Wielkim Trio musi być ta jedna dziewczyna, która spróbuje
zapanować nad dwoma ciołkami, prawda? I do każdej takiej mam inne
odczucia, uwielbiam Hermionę, nie znoszę Annabeth, Isabelle kocham…
Tamara wydaje mi się jeszcze nie do końca ukształtowana, nie wiem,
co o niej myślę, ale jestem bardziej skłonna ją polubić niż
znienawidzić. Jako jedyna z całej trójki była wychowana na maga,
przygotowana na pójście do Magisterium ale na koniec okazuje się,
że też nie miała lekko. Na początku strasznie mnie irytowała
przez swoje zachowanie, ale później wszystko jej wybaczyłam. I tak
samo – cudowna relacja z Callem, kocham ich docinki! (No i jej
koszulka „Biję się jak dziewczyna.”!)
W „Próbie Żelaza”
fabuła zdaje się skupiać głównie na Magisterium i nauce Calla,
Aarona i Tamary, ale dostajemy też sporo informacji o Wrogu Śmierci
i wojnie z nim, pojawiają się jakieś wskazówki, co do historii
ojca Calla, ale nie jest tego zbyt wiele, być może ze względu na
fabułę kolejnych części. Autorki przemycają do szkoły magii
faktyczną fabułę całej serii i kocham to. Chyba zjadłabym sobie
paznokcie gdybym dostała tylko szkołę magii albo tylko wojnę
magów! Połączenie idealne. Mamy zabawne momenty, wzruszające
sceny i fragmenty, po których można powiedzieć tylko „Co?”, bo
coś się stało, ale jeszcze nie ogarniasz, o co chodzi.
Trochę się rozpisałam,
a pewnie i tak o czymś zapomniałam (dodajmy to do listy „Dlaczego
Lucy nie powinna pisać recenzji?”). W tym miejscu próbuję
wyrazić uczucia do tej książki, ale chyba będzie ciężko. „Próba
Żelaza” oczarowała mnie jak podziemne korytarze Magisterium, było
dziwnie (podawać grzyby o smaku pizzy i kanapki z porostami, które
smakują jak tuńczyk?), zabawnie, pięknie (jak ja bym chciała
zobaczyć tą szkołę!), groźnie… Muszę znowu powtórzyć, że
się zakochałam. Słabo u mnie z ocenianiem książek (często jest
tak, że albo sprzedaję jej duszę, albo wzruszam nad nią ramionami
i stwierdzam, że to „nic specjalnego”, ewentualnie marudzę, że
serio nie rozumiem, co ludzie w niej widzą), ale się postaram. Daję
9/10, bo wszystko było na swoim miejscu, chcę już kolejną część,
ale zabrakło mi opisania szerzej świata magów. Był wątek z
Wrogiem Śmierci, było Magisterium, ale nic poza tym. Mam nadzieję,
że w kolejnych częściach zostanie to nadrobione.
Hej, cześć, bonjur, Lucy jestem! I pewnie wszyscy już myślicie, że coś jest ze mną nie tak. (Ps. Nie mylicie się.) Jestem tu nowa, walnięta i chyba spadłam z kosmosu. TYLKO MNIE NIE ZJEDZCIE! Nie jestem smaczna! Tak tylko chciałam się przywitać i powiedzieć, że jestem dobrym stworzonkiem po Ciemnej Stronie Mocy, więc nie trzeba się mnie bać.
Bardzo chciałabym sięgnąć po tę książkę! W połączeniu z Twoją zabawną recenzją i idealnie wyciągniętymi z treści cytatami.. aż się chce o tej 20 biec do księgarni :D
OdpowiedzUsuńLimoBooks :)
Bieganie o 20 do księgarni? No prawie, ja leciałam po 19. :D Aw, miło słyszeć, że kogoś zachęciłam. <3
UsuńCzeka na mnie na półce i chcę się za nią zabrać jak najszybciej. ;)
OdpowiedzUsuńhttp://thebookishcity.blogspot.com/
Polecam w tempie ekspresowym! Jedynym problemem po przeczytaniu będzie czekanie na drugą część.
UsuńCzytałam, było fajnie, mam nadzieję, że drugi tom będzie jeszcze lepszy :D
OdpowiedzUsuńTeż mam taką nadzieję, jakiś czas temu dorwałam się do początku "Copper Gauntlet" i już nie mogę się doczekać. Podałabym link, ale typowa ja - zgubiłam go </3
UsuńBardzo polubiłam tę książkę i z niecierpliwością wyczekuję kolejnego tomu :)
OdpowiedzUsuńTo witam w klubie niecierpliwców, mamy ciasteczka i fanarty :D
Usuń