Dobry! Szatan znowu (dopiero?) zawitał na bloga, tym razem z inwalidzką wersją TOP książek z ubiegłego roku. Pierwszy raz robię takie zestawienie, więc pewnie wyjdzie kijowo, starałam się bez zbędnego rozwlekania, ale coś nie wyszło. Ja nie wiem, jak inni to robią! No ale przedstawiam TOP 7 książek wydanych w roku 2015, które udało mi się przeczytać przed wysmarowaniem posta. O kolejności mogę powiedzieć tyle, że jest względnie przypadkowa, większość po prostu wpisywałam, jak mi wpadły do głowy, chociaż pierwsze trzy są moimi faworytkami.
Mango Cheese czyli
najlepsza książka młodzieżowa, jaką Riordan napisał. Gdyby ktoś
podrzucił mi losowo wybrany fragment, od razu wyczułabym tu wujka
Ricka. „Miecz Lata” jest idealnym połączeniem tego, co autor
pokazywał w poprzednich seriach, humorem bije na głowę nawet
pierwszą serię o bogach greckich, ale można powiedzieć, że jest
też dla trochę starszych czytelników niż seria o Percym
Jacksonie. Fabuła wciąga jak wir wodny, a w towarzystwie tak
genialnie wykreowanych postaci (poza Annabeth!) nie idzie się
oderwać od książki. Z resztą wystarczy spojrzeć na moje zachwyty
sprzed kilku miesięcy.
Magnus, Magnus, Magnus... Jeden za drugim, a jeśli ktoś czytał cokolwiek z serii o Nocnych Łowcach,
przy tym imieniu od razu widzi brokat, prawda? Zbiór opowiadań o
Wysokim Czarowniku Brooklynu był dla mnie świetnym początkiem
roku, no i ta niespodzianka w postaci poczty głosowej Magnusa po
*ekhem* pewnym *ekhem* wydarzeniu
z „Miasta Zagubionych Dusz”. Jako, że jest to jedna z moich ulubionych
postaci książkowych, świetnie się bawiłam, czytając o
przygodach w Peru, Francji, niewspomnianych wcześniej pokoleniach
Herondale'ów, Hotelu Dumort i oczywiście o Alecu. Można się
ubawić, pozachwycać, powzdychać, jeśli jest się fanem Maleca, a
przy okazji uzyskać nieco dokładniejszy obraz Magnusa na
przestrzeni kolejnych wieków. Także zapraszamy na latający dywan i
lecimy na dziką imprezę!
Też macie taką serię, która z
części na część coraz bardziej miażdży was i wasze uczucia? A
w dodatku trzeba czekać kolejny rok na następną część. No bo
czemu nie? O „Dziedzictwie Ognia” też pisałam jakiś czas temu.
Sarah J. Maas podbiła moje serce całokształtem swojej pracy, a
kolejnymi częściami tylko udowadnia, że jest coraz lepsza. W
trzeciej części dostajemy kilka nowych postaci i kontynuację
przygód pałacowego Dream Team po przejściach. Jak w poprzednich
tomach aż tak nie wyczuwa się magii, tak w tym jest jej multum, a w
dodatku wywerny – wisienka na książkowym torcie! Naprawdę, teraz
mam wrażenie, że to tylko takie „pitu pitu” bo próbuję
zwięźle się wyrazić, a wewnątrz mnie znowu kipi, bo o tylu
rzeczach chce się napisać. Mogę tylko powiedzieć, że rzadko
trafiają się książki YA, które są tak dobre, że przy próbie
wyrażenia swojego zachwytu, to aż boli. A cała seria o Celaenie
taka jest.
Był już Magnus do potęgi drugiej, to
teraz Riordan. Nie wiem, co ten człowiek robi między pisaniem, a
pisaniem, ale pizzy raczej nie zdążyłby zamówić. „Greccy
Herosi” to druga odsłona mitologii spisanej w narracji Percy'ego.
Tym razem jest to zbiór mitów o dwunastu herosach. Oczywiście nikt
nie zastąpi Parandowskiego (chociaż nigdzie nie mogę go dostać),
ale taka zabawna wersja mitologii na pewno jest świetną rozrywką,
może przekona kogoś do mitologii, no i dla każdego, kto po PJ
stęsknił się za narracją syna Posejdona, będzie to czysta
przyjemność.
5. Czerwona Królowa – Victoria
Aveyard
Różne
opinie o tej książce chodzą: albo ktoś się zachwyca, albo
zupełnie mu się nie podoba. Ja dziwnym trafem mieszczę się w tej
pierwszej grupie, chociaż w ogóle nie powinno mi się chcieć tego
czytać, bo na początku roku było o „Czerwonej Królowej”
strasznie głośno (a ja nie przepadam za reklamowaniem czegoś
wszędzie, do dzisiaj się boję, że „Igrzyska Śmierci”
wyskoczą mi z lodówki). No cóż, nie za bardzo lubię się też z
dystopiami, ale trafiają się wyjątki. Wyjątkowy wyjątek, a i
jeszcze główna bohaterka nie wydała mi się irytująca, panie
Zeusie, brawa dla autorki! Ileś razy udało mi się przeczytać, ile
innych dystopii ktoś w tym dostrzegł, jednak dla mnie,
przeciwniczki „Rywalek”, która na widok „Igrzysk Śmierci”
jeży się jak kot na widok psa, była to przyjemna lektura, bez
zbędnej cukierkowości, wzdychania do wyidealizowanego faceta, co
półtorej strony, no i, co chyba najważniejsze, ze szczyptą magii!
Świat wykreowany przez autorkę przypadł mi do gustu, tak samo
fabuła, no i postacie. Chociaż starszy książę nie zachwycił. Na
półce już mam gotowe miejsce na drugą część.
Bo kto nie chciałby wynosić rzeczy ze
snów? (Ja bardzo chętnie zabrałabym ze sobą kilka fikcyjnych
postaci.) Druga część przygód Gansey'a i jego paczki problemów,
tym razem z większym naciskiem na Ronana. Nie czytałam innych
książkek tej autorki, ale krucza seria podbiła moje serce (znowu to
mówię). Poszukiwania walijskiego króla trwają, jednak „Złodzieje
Snów” skupiają się bardziej na sekrecie Ronana. Przyznam, że w
pierwszej części nie zapałałam cieplejszymi uczuciami do tej
postaci, chociaż za przygarnięcie kruczego pisklęcia zyskał u
mnie dużego plusa. W drugiej części udało mi się bardziej
wkręcić w Ronana i nawet zaczął mi się kojarzyć z moim
ukochanym Huncwotem. (Bo miłość do Syriusza to coś
nieuleczalnego, Cup potwierdzi!) Jednak, żeby nie zapominać o
reszcie bohaterów, muszę też wspomnieć, że Adam, który
wcześniej wydawał mi cię cudownym dzieciaczkiem, trochę zaczął
mnie irytować, a Gansey to dalej Gansey, czyli miłość i mięta.
Jeśli chodzi o całokształt – autorka utrzymuje poziom pierwszej
części, buduje napięcie i zaskakuje. I trzeba oddać honor, dzięki
„klątwie” Blue przynajmniej nie ciśnie się nigdzie oczywisty
wątek miłosny. Viva la Henrietta!
Na koniec coś dla młodszych
czytelników i fanów „Harry'ego Pottera”. Początek serii o
podziemnej szkole magii był dla mnie przyjemnym doświadczeniem, z
poprawką na fakt, że z założenia przeznaczona jest dla nieco
młodszych czytelników. Polecałabym szczególnie dla osób
tęskniących za Potterem, które serię o młodym czarodzieju
czytały już ten „miliard” razy, a chciałyby jakiegoś powiewu
świeżości. Odkrywanie podziemnych korytarzy Magisterium z Callem,
Aaronem i Tamarą to przede wszystkim świetna zabawa z powiewem
tajemnicy, a ja mam cichą nadzieję, że w kolejnych częściach
autorki dodadzą więcej akcji.
A tam niżej, o, zaraz pod postem, może ktoś chce się podzielić swoim zestawieniem z zeszłego roku?
Ja umiem wybrać 4 najlepsze książki 2015 roku:
OdpowiedzUsuń1. Miecz lata
2. Kochani, dlaczego się poddaliście?
3. Prawie jak gwiazda rocka
4. Siła trucizny
Z tego, co Ty przedstawiłaś przeczytałam tylko Miecz lata, więc trudno mi oceniać ;)
be-my-dreamcatcher.blogspot.com
Pozdrawiam, maleficent.
Skoro czytałaś jedynie "Miecz lata" to zachęcam do spróbowania innych pozycji z tej mojej "szczęśliwej" siódemki, a skoro już przy Riordanie, to najlepiej "Greckich Herosów"! :D
UsuńCóż, słyszałam skrajne opinie na temat Czerwonej królowej, niemniej jednak jest to jedyna książka, wymieniona przez Ciebie, którą kiedyś zapewne przeczytam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie,
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
"Czerwona Królowa" po prostu musi do Ciebie trafić, takie jest moje zdanie, chociaż część tych opinii, w których się krzyczy, że autorka kopiuje "Rywalki" mnie rozwala. (Dla mnie sam pomysł i styl w "Czerwonej" jest o wiele lepszy od "Rywalek".) Polecam spróbować choćby ze względu na pomysł autorki i to delikatne połączenie dystopii z fantastyką. :D
UsuńŻadnej nie przeczytałam, WSTYD! Ale chyba najwięcej słyszałam o "Czerwonej królowej", którą własnie mam w planach na najbliższe 2 miesiące:)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie,
http://ksiegoteka.blogspot.com/
Haha, zawsze jest okazja przeczytać! :D Książek nigdy za wiele! Mam nadzieję, że "Czerwona Królowa" Cię nie zawiedzie! Ja już odliczam do drugiej części <3
Usuń