Tytuł: „Ukryta
wyrocznia”
Autor: Rick Riordan
Wydawnictwo: Galeria
Książki
Ilość stron: 366
Ocena: Apollo/10 …
10/10!
Opis: Jak ukarać nieśmiertelnego?
Czyniąc go śmiertelnikiem.
Apollo rozgniewał swojego ojca Zeusa i za karę został strącony z Olimpu. Słaby i zdezorientowany ląduje w Nowym Jorku jako zwykły nastolatek. Pozbawiony nadprzyrodzonych mocy liczący cztery tysiące lat bóg musi nauczyć się, jak przeżyć we współczesnym świecie, dopóki nie zdoła jakoś odzyskać przychylności Zeusa.
Niestety Apollo ma wielu wrogów: bogów, potwory i ludzi, którzy chcieliby jego ostatecznej zagłady. Potrzebuje pomocy, a do głowy przychodzi mu tylko jedno miejsce, w którym może jej szukać – enklawa współczesnych półbogów znana jako Obóz Herosów.
„Kiedy jest się
bogiem, losy świata zależą od twojego jednego słowa. Kiedy jest
się szesnastolatkiem... to już nie za bardzo.”
Chyba
jeszcze nigdy nie czytałam książki z perspektywy takiego życiowego
przegrywa, że od razu stwierdziłam „O stary, znam twój ból!”,
a potem Riordan napisał pierwszą książkę o Apollu. Dobra, może
ja nie jestem bogiem, nie zostałam pozbawiona boskości i wykopana z
Olimpu... A potem okradziona i wzięta w niewolę, ale świetnie
potrafię zrozumieć Apolla. Serio, Percy mógł co chwila mieć
kłopoty, Jason kilka razy oberwał w dość głupi sposób, Sadie
przez jakiś czas była uwięziona w ciele ptaka, Carter... Carter
miał Sadie, Leo coś podpalał i tak dalej i tak dalej... ALE NIKT
NIE BYŁ TAKĄ CIOTĄ JAK APOLLO! I to jest cudowne. W dodatku Apollo
nie przyjmuje do wiadomości, że przegrał życie, bo to Apollo.
„Zbiry mi dają po
pysku
Zmiótłbym ich, gdybym
mógł
Śmiertelność jest
nie teges”
Dobrze,
zacznijmy od fabuły – nasz ex-bóg zostaje pozbawiony swojej
boskości, mocy i świetnego ciała. Zostaje Lesterem Papadopoulosem,
w kieszeni ma jedynie portfel, sto dolarów i wpada prosto do
śmietnika. Zostaje napadnięty, pobity, ratuje go dwunastoletnia
Meg... No nie brzmi to jak najlepszy dzień z życia boga. Potem z
pomocą Percy'ego Jacksona (który bardzo ma dość tego całego
bajzlu) docierają do Obozu Herosów, a tam się okazuje, że herosi
też mają kłopoty. Wszelka łączność ze światem zewnętrznym
padła, półbogowie gdzieś znikają no i przez kłopoty Apolla
Wyrocznia nie wypowiada przepowiedni. Niezbyt ciekawie, prawda?
Burdel jak nie wiem, a przecież już miało być tak pięknie. Nigdy
nie wątpiłam w Riordana, przysięgam, ale na początku nie mogłam
sobie wyobrazić, co on jeszcze może wymyślić na kolejną serię o
półbogach. Zaskoczył mnie pomysłem, chociaż nie zdradzę jakim,
bo to będzie spoiler. Mogę powiedzieć tyle, że już nigdy nie
spojrzę normalnie na wielkie korporacje. I na początku brzmi to
trochę jak miotanie się naszego ukochanego boga, ponieważ sprawa
się rypła i chce odzyskać nieśmiertelność, ale powoli całość
zaczyna nabierać więcej sensu.
„Czy istnieje na
świecie coś smutniejszego niż dźwięk wydawany przez boga
uderzającego w stertę worków ze śmieciami?”
To,
co kocham u Riordana to kreacja postaci, a szczególnie tych
mitologicznych. Ego Apolla teraz spuchnie jak nie wiem, ale on jest
wśród nich taką perełką. To taki narcyz, że sam Narcyz by się
zawstydził, diva, maruda, w pełni przekonany o swojej cudowności,
strzela fochy, marudzi, jęczy no i jeszcze życiowy przegryw... Nie
wiem, jak to się w ogóle stało, ale potrafię widzieć w nim boga,
chociaż to głównie jego osobowość napędza całą komedię.
Chyba jeszcze nigdy nie uśmiałam się tak z żadnej postaci. Co
więcej, nie przeszkadza mi jego zachwycanie się sobą. A
najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że zmieściła się w nim
jeszcze odpowiednia dawka tragizmu. Tak, wspomnienia o Dafne i
Hiacyncie bolały! Serio, popłakałam się, kiedy zaczął gadać z
kwiatkiem, bo myślał, że to Hiacynt, kiedy to był tylko hiacynt.
Apollo przesadza, dramatyzuje, co chwila narzeka, robi głupoty,
znowu marudzi, nie ma pojęcia, jak wygląda życie śmiertelników i
jest przekonany o swojej idealności, ale kurde, jak on ruszył to
moje nieczułe serce! No i jest kiepskim ojcem. Niezręczna sytuacja,
bo trafia do domku swoich dzieci, które nawet mu tego nie
wypominają, po prostu mu pomagają. To była jedna z tych rzeczy, na
których najbardziej mi zależało w tej książce. Do Apolla
dociera, że jest okropnym ojcem i piękne jest to, że szybko
zaczyna mu zależeć na jego dzieciach. Relacja między nimi naprawdę
jest cudowna, Austin, Will i Kayla naprawdę troszczą się o Apolla,
a on zaczyna się o nich martwić, być z nich dumny, chociaż dla
niego to dziwne, że jest w wieku swoich dzieci. Uwielbiam tą
książkę właśnie za to.
„Kiedy dziecko Aresa
mówi coś rozsądnego, to znaczy, że sytuacja jest poważna.”
Jeśli
mam powiedzieć, przez co aż tak bardzo pokochałam „Ukrytą
Wyrocznię”, to... Bogowie, chyba kocham ją za samo istnienie.
Riordan zrobił to, co tak strasznie kocham, napisał coś dobrego,
coś, co ruszyło mnie emocjonalnie, a równocześnie ani na chwilę
nie kończył z tym swoim świetnym, humorystycznym stylem, dzięki
któremu tak lekko czytało się tą książkę. Skłamię, jeśli
powiem, że nie cieszyłam mordy jak głupia, kiedy jeden, z moich
shipów okazał się kanoniczny. (Dobra, dwa) Tak! Panie i panowie,
moje życzenie się spełniło, Nico di Angelo, syn Hadesa, Król
Upiorów jest szczęśliwy! Solangelo jest kanoniczne! Moje
dzieciątko się uśmiecha, żartuje i razem z Willem tworzą duet,
który rozwala na łopatki. A, no i Nico nadal jest sobą, droczy się
z panem Solace i nazywa go „cymbałem”. Czego więcej mogę
chcieć od życia?! (Pizzy.) Poza tym nie wiem, czy autor świadomie
dał tam tyle nawiązań, dla mnie wspomnienie o grupie obozowiczów,
która wylądowała w Peru, przypomniał mi się pewien czarownik,
ale okay... No i tyle razy Apollo wspomina o Achillesie, bogowie, to
boli! Jeśli ktoś czytał „The song of Achilles”, wie, o co mi
chodzi. Poza tym nawiązania do innych książek Riordana
(pozdrawiamy Ra!), tak, tak, tak... Ja tęsknię za Groverem i
Jasonem, proszę, Percy potrzebuje swoich bro! Przy okazji też Percy
– kocham to, jak został przedstawiony. Nie ma go zbyt wiele, tak
naprawdę mój ukochany syn Posejdona ma szczerze dość życia
półboga. Ktoś by się czepiał, że Percy nie został
przedstawiony jako bohater, ja się cieszę, że został
przedstawiony jako nastolatek, który chce trochę normalnego życia.
A, no i to, że martwi się o Nico... Tak, kocham to, chciałabym
tylko trochę interakcji między nimi. (Kto ma już dość mojego
słowotoku podnosi łapkę w górę!) A wisienką na torcie są haiku
zamiast tytułów rozdziałów. Haiku Apolla to życie! Są po prostu
genialne.
„Praktyka czyni
mistrza
Ha, ha, ha, wcale że
nie
Zignorujcie mój
szloch"
Podsumuję
bardzo szybko – jeśli jesteście fanami Riordana możecie już
biec po tą książkę, jeśli jeszcze się za niego nie zabraliście,
macie sporo do nadrobienia, ale warto! „Ukryta Wyrocznia” miała
wszystko, czego potrzebowałam do szczęścia. Apollo to świetnie
zrobiona postać, całość jest świetnie napisana i... Proszę,
proszę, proszę! Chcę już kolejną część! I na
koniec jedna uwaga – tak bardzo boli mnie odmiana Nico do
„Nika”/”Nikiem”.
Genialna recenzja, zaraz poleciałabym czytać gdyby nie to, że już przeczytałam :D
OdpowiedzUsuń