Seria: Szklany Tron
Tytuł: Królowa Cieni
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 844
Ocena: 10/10
Opis: Celaena Sardothien do tej pory traciła wszystkich, których kochała. Zamordowano jej rodziców, jej ukochany, Sam, także zginął w męczarniach. Jej przyjaciółka, Nehemia, poświęciła życie, by Celaena mogła odkryć swoje dziedzictwo i pójść za przeznaczeniem… Ale dość tego. Teraz, gdy okiełznała już swoją moc, nadszedł czas na zemstę. Dziewczyna znana do tej pory jako Zabójczyni Adarlanu zniknęła – narodziła się Aelin Ogniste Serce, królowa podbitego przez Adarlan Terrassenu.
Nadszedł czas walki o wszystko, co ważne. Aelin wraca do Adarlanu, by zemścić się na tych, którzy skrzywdzili jej bliskich, odzyskać tron i stanąć twarzą w twarz z cieniami przeszłości. A przede wszystkim po to, by chronić tych, którzy jej pozostali.
Przed nią zadanie prawie niemożliwe do wykonania. Jej przeciwnicy mają po swojej stronie mroczne siły, a Aelin w Adarlanie pozbawiona jest swojej magii, która pozwala jej władać ogniem. Może jednak liczyć na swoich towarzyszy – kuzyna Aediona, Chaola, Lysandrę i przede wszystkim na Rowana. Rowana – walecznego księcia wojownika Fae, jej carranam, bratnią duszę – do którego zaczyna żywić coraz bardziej płomienne uczucia.
Powraca by podpalić
świat.
Zaczynam
od ostrzeżenia! Ta książka to jedna wielka drama, autorka co
chwila zrzuca fabularne bomby, a po skończeniu siedzi się i płacze
z miliarda powodów. Potrzebujecie jeszcze jakichś powodów, żeby
ją przeczytać? Jeśli już zaczęliście tą serię to pewnie nie.
Ja po prostu co chwila umierałam, nie potrafię określić tej
mieszanki emocji, jaka we mnie dalej siedzi po skończeniu „Królowej
Cieni”. Ta książka ma 844 strony, większej chyba nie posiadam i
mogę z dumą powiedzieć, że nie połamałam jej grzbietu, a
podczas czytania zapominałam, jaka jest ciężka, odkrywałam, że
ręce mnie bolą dopiero, jak musiałam ją odłożyć.
„Generał uśmiechnął
się do swej królowej, bo w tej oto chwili cały świat trafił
szlag.”
Sarah
J. Maas, moja mistrzyni, kocham ją i pewnie bym jej nienawidziła,
gdybym sama nie znała tego zabawnego uczucia podczas pisania, kiedy
zamęczasz cudowną postać, ale myślisz jak zareaguje czytelnik i
chcesz się zaśmiać jak prawdziwy szatan. Tym razem autorka
popłynęła zupełnie, po dwóch pierwszy stronach musiałam
przestać czytać, bo początek zabolał. Ona po prostu od początku
postawiła na łamanie mi serca! Każdego, kto już czytał
„Dziedzictwo Ognia” uprzedzam – to nie był koniec sceny w sali
tronowej. Gotowi na perspektywę Doriana? Bo ja nie byłam!
Chciałabym spróbować jakoś się odnieść do fabuły, ale nie
potrafię nawet ułożyć zdania, które nie byłoby spoilerem, więc
ograniczę się do stwierdzenia: plot twisty atakują z każdej
strony. Ma to naprawdę wiele powodów, Maas sama w sobie jest
nieprzewidywalną autorką, udowodniła mi to zakończeniem,
większości postaci nie da się tutaj przypisać żadnych etykietek,
nie można ich zaszufladkować, są zbyt złożone, muszę to
przyznać nawet mojemu osobistemu nemezis – Królowi Adarlanu, poza
tym każda decyzja ma tutaj zaskakujące konsekwencje. Autorka daje
nam sporo nadziei, każe nam myśleć, że coś zrobi, a potem
odwraca kota ogonem, dostajemy fałszywe tropy, co chwila okazuje
się, że ktoś skłamał, nie powiedział całej prawdy, dowiadujemy
się czegoś, potem znowu coś się zmienia i w końcu się okazuje,
że nasze przewidywania były zupełnie błędne. Kocham to! Nie ma
nic gorszego od przewidywalnej do bólu książki. „Królowa Cieni”
jest ich odwrotnością.
„Byli wykuci z tej
samej stali. Byli dwiema stronami tej samej złotej, wyszczerbionej
monety.”
Nie
byłabym sobą, gdybym chociaż chwili nie poświęciła postaciom,
tym ukochanym i tym, dla których urządziłabym konkurs na
najbardziej znienawidzoną osobistość serii. Od początku kochałam
tą serię za wielowymiarowych bohaterów, którzy potrafili zupełnie
podbić moje serce. Nikt tu nie jest do końca taki, jak się na
początku wydaje, żadna postać nie jest jednowymiarowa, Maas
potrafi tak wszystko napisać, że nawet król, który wydaje się
nam uosobieniem zła, ma w sobie też coś, dzięki czemu można
zobaczyć w nim też człowieka. (Nawet, jeśli to najbardziej
znienawidzony przeze mnie człowiek w całej galaktyce!) Jakiś czas
temu stwierdziłam, że w swojej drugiej serii autorka przegięła
przedstawiając główny czarny charakter, w „Szklanym Tronie”
tego nie ma, nikt nie jest przerysowany i nie wydaje mi się przez to
nierealny. W „Królowej Cieni” autorka co chwila bawi się
naszymi emocjami, ja dalej nie wiem, jak to się stało, że Chaol w
jednej chwili zrobił się taki okropny, normalnie przez pół
książki chciałam wejść do środka i nakopać mu w cztery litery!
Shipowaliście Chaolenę? Jeśli tak, to współczuję Wam z całego
serca. Co chwila zmienia się też Manon. Ja od początku wiedziałam,
że ona nas jeszcze zaskoczy! Po prostu czułam, że nie będzie
wiedźmą bez serca! Tak samo wiedziałam, że Asterin też się coś
dostanie, i tak, kocham ją! Poza tym Rowan i Aedion – cały czas
byłam przekonana, że ci dwaj zagryźliby się po pięciu minutach
znajomości, ale tworzą taki genialny duet, że nie przyjmuję do
wiadomości, że mogliby nie pojawiać się razem w kolejnych
częściach. I się pytam czemu nie urządzili tego konkursu sikania
na odległość?! Aelin nadal mnie zaskakuje. Moje Ogniste Serce,
moja królowa, moja zabójczyni! Jestem z niej coraz bardziej dumna,
patrząc, jak dorasta. Nie ma już narwanej Celaeny, w której się
zakochałam i którą nadal kocham, za to mamy młodą królową,
gotową zabijać za swoje królestwo i swój dwór, dla której dam
wykroić sobie serce. Na początku nie zauważałam różnicy między
Celaeną, a Aelin, ale kiedy w Twierdzy Zabójców jeszcze raz
zmieniła się w Zabójczynię Adarlanu dotarło do mnie, że to dwie
zupełnie różne dziewczyny. Muszę też dodać, że mimo że Aelin
to „ziejąca ogniem królowa suka” gotowa podpalić świat, żeby
walczyć o swoje, jest też wyważona w drugą stronę. Dalej jest
młodą dziewczyną, na którą spadło zbyt wiele odpowiedzialności
i tragedii. Poza tym o postaciach mogłabym tu nawijać cały dzień,
wszystkie są w pewien sposób urzekające. Zachwycam się ich
różnorodnością już od pierwszej części. Teraz do gry wchodzą
też bohaterowie z nowelek. Pamiętacie Lysandrę? Lepiej sobie o
niej przypomnijcie, a jak nie wiecie o kogo chodzi, to lećcie czytać
„Zabójczynię”! W tej części prequele nabierają znaczenia.
Chciałabym powiedzieć jeszcze coś o Dorianie, ale nie wiem jak się
wypowiedzieć, bo też zaspoileruję. Dalej jest moim niebieskookim
księciem, którego należy chronić przed wszystkim, co złe i to
nigdy się nie zmieni.
„Byłeś taki silny,
taki cudowny... Nie mogłem pozwolić na to, by cię zabrali.”
Ale kusisz... Szczególnie tymi słowami, że ta końcówka jest taka cudowna! A przede mną jeszcze Dziedzictwo ognia... :D
OdpowiedzUsuńSam koniec to cisza przed burzą, czuję to, ale przez nią się rozpłakałam z ulgi. Czytaj szybko, Dziedzictwo też jest genialne! :D
UsuńOjej, aż płakać można przy tym?! To już się naprawdę boję, co ta Maas tam nawypisywała. ;)
UsuńWidzę te książkę na coraz większej ilości blogów. Nie czytuję fantastyki, ale sam fakt grubości tej książki sprawia, że podziwiam wszystkich, który po nią sięgają :p
OdpowiedzUsuńBloga mam już w obserwowanych, spodobał mi się bardzo :)
Pozdrawiam!
http://papierowenatchnienia.blogspot.com/
Ja akurat gustuję głównie w fantastyce. Grubość to nie problem, jak się człowiek wkręci, ja jestem z siebie dumna, że nie połamałam grzbietu! :D
UsuńCieszę się, że blog się spodobał! Też pozdrawiam :)
Kurcze, już chcę ją przeczytać, ale przede mną jeszcze 3 pierwsze tomy, ale mam nadzieję je przeczytać jeszcze w te wakacje, ponieważ tak sobie zaplanowałam, ale czy mi to wyjdzie, nie wiem. Oby :)
OdpowiedzUsuńpomiedzy-wersami.blogspot.com
Dziko kibicuję, żeby Ci się udało! Znam te plany na wakacje, niby tyle czasu, ale ciągle coś wypada i nie ma kiedy czytać. </3
Usuń