Autor:
Becky Albertalli
Wydawnictwo:
Papierowy Księżyc
Ilość
stron: 301
Ocena:
10/10
Opis: Ukrywający swoją orientację seksualną szesnastoletni Simon Spier uważa, że miejsce dramatów jest na scenie teatralnej. Jednak kiedy napisana przez niego wiadomość mailowa wpada w niepowołane ręce, pojawia się ryzyko, że jego wielki sekret ujrzy nagle światło dzienne. Simon pada ofiarą szantażu: jeśli nie zostanie swatem dla klasowego błazna, Martina, wszyscy dowiedzą się, że jest gejem. A co gorsza, w niebezpieczeństwie znajdzie się także Blue, chłopak, z którym Simon wymienia maile.
W wąskiej grupce przyjaciół Simona pojawiają się coraz częstsze spięcia, korespondencja mailowa z Blue z każdym dniem robi się coraz gorętsza, a spokojne dotąd życie Simona zaczyna się dziwnie komplikować. Niechętny wszelkim zmianom chłopak musi znaleźć sposób na wyjście ze swojego bezpiecznego kokonu, zanim zostanie z niego brutalnie wypchnięty – i to tak, żeby nie zrazić do siebie przyjaciół, uniknąć kompromitacji i nie zepsuć tego, co rodzi się między nim a najcudowniejszym i najbardziej tajemniczym chłopakiem, jakiego dotąd spotkał.
"Ludzie rzeczywiście są jak domy o wielkich pokojach i mikroskopijnych oknach. Może to i dobrze, bo dzięki temu nie przestajemy siebie zaskakiwać."
Nie
lubię się z obyczajówkami. Nie, po prostu nie potrafię się
wkręcić w te historie, nie czuję ich, nie przeżywam... A jednak
coś czasem potrafi mnie złapać, na przykład taki Simon. Tak,
wiem, polecieć na książkę, bo nie jest o hetero, pewnie to
płytkie. Problem w tym, że wszystkie romanse dziewczyna – chłopak
wydają mi się już takie same, mam wrażenie, że to wszystko już
było. Kiedy dostaję nastoletniego geja, który przypadkiem trafia w
niezłe bagno, po prostu krzyczę z radości. Zawsze. Kiedy jeszcze
okazuje się, że to moja bratnia dusza (no poza shipowaniem Drarry,
ale to za chwilę) to jestem w niebie. Simonie Spier, możesz sobie
być fikcją ale od teraz się kumplujemy!
Chyba
każdy przyzna, że nie ma zbyt wielu książek o tej tematyce. Niewielu autorów, których miałam okazję czytać, rusza postacie nieheteroseksualne. I tak – to jest drugi powód,
dla którego zainteresowałam się tą książką. (Pierwszym był
tytuł, no proszę! „Simon vs. The Homo Sapiens Agenda”? To brzmi
jak moje życie!) Jednak
po przeczytaniu mogę z czystym sercem powiedzieć, że sukces tego
tytułu leży w czym innym. Autorka przedstawiła wszystkie postacie
bardzo naturalnie. Bez przeginania, bez wyraźnego
zaznaczania, kogo powinniśmy polubić, a kogo nie. To wyszło po
prostu tak, jakby oni zostali wyciągnięci z jakiejś
przypadkowej szkoły i włożeni do książki. Z czystym sercem mogę
powiedzieć, że co jakiś czas mamrotałam do książki „Hej, to o
mnie!”. No i tak, w gruncie rzeczy miało być o gejach, ale wyszła
bardzo przyjemna historia o licealistach. Najgorsze, co mogło z tego
wyjść, to ciągłe podkreślanie orientacji seksualnej. „No bo
jakie to ciężkie, przykre i okropne może być życie nastoletniego
geja. Przecież on jest homo!” - i tak dalej i tak dalej. To by było
po prostu złe. Pani Albertalli tego nie zrobiła i chwała jej za
to! Simon jest po prostu normalnym nastolatkiem! Ma swoje problemy z
rówieśnikami, rodziną, zakochuje się... I nie przepuszczę tego –
shipuje Drarry! Może to nie moja para, ale czytanie fanfików przez
całe wakacje? O ludzie, jakbym widziała siebie. Poza tym dość
często w mojej głowie pojawiały się te same myśli, co chwilę
później w książce.
W
całości książka jest bardzo przyjemna, chociaż zdecydowanie za
krótka. Przeczytałam ją w dwa dni - zrobiłabym to w jeden dzień,
ale musiałam iść do pracy. Główne wątki: szantaż i maile z
Blue potrafią zupełnie pochłonąć. Najlepsze było zastanawianie
się, kim jest Blue. Miałam trzy teorie i żadna się nie sprawdziła.
Z jednej byłby całkiem kochany ship, ale jednak prawdziwa tożsamość
miłości Simona okazała się równie kochana, interesująca i
zadowalająca. Nie zdradzę nic, bo jak już wspomniałam, to jest
najlepsza zabawa. Pobawcie się w Sherlocka, kombinujcie, kim jest
ten uroczy, skryty chłopak, obiecuję, że się nie zawiedziecie.
Styl autorki też wiele dodaje powieści. Pani Albertalli pisze lekko
i przyjemnie, a przy okazji ma poczucie humoru. Po prostu wszystko
to, co tygryski kochają najbardziej. Dzięki temu „Simona” czyta
się szybko i ciągle chce się więcej. Widać, że autorka sama
dobrze pamięta, jak to jest być w liceum, mieć te szesnaście lat
i... być zakochanym w Harrym Potterze! Podsumowując, wszystko tu
jest na swoim miejscu, postacie są prawdziwe, normalne, po prostu
jak my, co pomaga się świetnie wczuć w akcję, a przy okazji są
niebanalne. Książka jest autentyczna, fabuła interesująca,
zakończenia wątków zaskakują, a całość jest świetnie
napisana. Czego chcieć więcej? Kolejnych powieści Becky
Albertalli! Po cichu mam nadzieję, na wydanie „The
Upside of Unrequited” i ewentualnie czegoś jeszcze,
o ile coś powstanie. (Oby powstało, ja tak ślicznie proszę!)
„Bo
może to właśnie jest coś wielkiego. Może to coś cholernie i
niesamowicie ogromnego.
Może
chcę, żeby właśnie tak było.”