Czasami bycie matką bywa trudne. Zwłaszcza, gdy pod opieką ma się dwie żywiołowe dziewczynki, bliźniaczki jednojajowe. Sarah Moorcraft jednak nie do końca mogła tego doświadczyć. Gdy jedna z jej córeczek zginęła, kobieta pogrążyła się w oczywistej żałobie. Chciałaby w jakiś sposób odciąć się od przeżytej traumy, jednak gdzieś głęboko (sama nawet nie wie jak bardzo) wciąż w niej to siedzi. Krucha kobieta wzbudza współczucie. Jest zagubiona, i zdaje się bać swojego męża, potężnej głowy rodziny. Każdy jej krok zdaje się być obleczony w niepewność, wręcz drżący. Kiedy córka, która przeżyła, zaczyna twierdzić, że jest tą zmarłą, Sarah staje nad przepaścią depresji. Przeszłość otwiera się przed nią na nowo i ukazuje coś, czego nikt nie mógłby się spodziewać...
Matki są różne, niektóre z nich skrywają gdzieś wewnątrz siebie tajemnicę, której nawet same nie są świadome...
Dzień Matki zbliża się wielkimi krokami, dlatego też wraz z Księgarnią Matras i kilkoma innymi blogerami stworzyliśmy tematyczny konkurs, w którym do zgarnięcia są rabaty na książkowe zakupy! Czyż nie brzmi to cudownie? Co więcej, macie możliwość wygrania kuponów na poszczególne gatunki literackie - na każdego blogera przypada inna kategoria.
U mnie czeka na Was kupon rabatowy na książki z zakresu literatury sensacyjnej.
Co trzeba zrobić, by wygrać?
Wystarczy w komentarzu odpowiedzieć na pytanie:
Jaką postać literacką przypomina Wasza mama?
Nagrodzę najciekawsze, najbardziej kreatywne odpowiedzi,
Seria: Dwór cierni i róż Tytuł: Dwór cierni i róż Autor: Sarah J. Maas Wydawnictwo: Uroboros Ilość stron: 527 Ocena: 6/10
Opis: Dziewiętnastoletnia Feyre jest łowczynią – musi polować, by wykarmić i utrzymać rodzinę. Podczas srogiej zimy zapuszcza się w poszukiwaniu zwierzyny coraz dalej, w pobliże muru, który oddziela ludzkie ziemie od Prythian – krainy zamieszkanej przez czarodziejskie istoty. To rasa obdarzonych magią i śmiertelnie niebezpiecznych stworzeń, która przed wiekami panowała nad światem.
Kiedy podczas polowania Feyre zabija ogromnego wilka, nie wie, że tak naprawdę strzela do faerie. Wkrótce w drzwiach jej chaty staje pochodzący z Wysokiego Rodu Tamlin, w postaci złowrogiej bestii, żądając zadośćuczynienia za ten czyn. Feyre musi wybrać – albo zginie w nierównej walce, albo uda się razem z Tamlinem do Prythian i spędzi tam resztę swoich dni.
Pozornie dzieli ich wszystko – wiek, pochodzenie, ale przede wszystkim nienawiść, która przez wieki narosła między ich rasami. Jednak tak naprawdę są do siebie podobni o wiele bardziej, niż im się wydaje. Czy Feyre będzie w stanie pokonać swój strach i uprzedzenia?
Romans – to, czego Lucy nie lubi najbardziej (pomijając dobrze zrobione romanse non hetero, ale tu nie o tym). Romans dość oczywisty, bo to on napędza fabułę. Romans, ale napisany przez moją ukochaną autorkę! I sama już nie wiem, co myśleć. Bo książka nie była zła, jeśli mam ją oceniać pod kątem tego gatunku, to wypada naprawdę dobrze.Nie zmienia to jednak faktu, że mnie tak bardzo nie zachwyciła.
Dobra, od początku! Wiedziałam, na co się piszę i zabrałam się za to, chociaż naprawdę nie cierpię, kiedy głównym wątkiem jest taki typowy romans. Starałam się przymykać na to oko, na początku to dla mnie nawet nie było tego wątku, ale i tak ciężko mi się czytało, wszystko za sprawą Feyry. Nie mam pojęcia, czy zabrałabym się za tą książkę, gdyby nie nazwisko autorki i fae, bo fae to miłość. Będę starała się nie czepiać za bardzo tego, co mi przeszkadzało ze względu na ten główny wątek, bo jak już napisałam – wiedziałam, co mnie czeka.
Zacznijmy od tego, co mi przeszkadzało najbardziej – Feyra. W mojej opinii nie sięga mojej ukochanej Celaenie do kolan. Po prostu nie mogłam jej polubić, nie jest najgorsza, ale... No wydawała się tak nijaka. Strasznie ciężko mi się czytało przez pierwszoosobową narrację w jej wykonaniu, przez to wszystko wydawało mi się takie spłaszczone. Z jednej strony miała kilka swoich chwil, ale z drugiej, no niech to diabli, ile razy miałam ochotę ją trzasnąć w czerep i zmusić ją do użycia mózgu! Niestety, zalicza się do tego rodzaju bohaterek, które nie słuchają tych rad, których powinny słuchać i potem mają za swoje. (Chociaż trochę się przez to uśmiałam, nie powiem. Noc Ognia mogłaby być z tego względu moim ulubionym świętem.) Niby nie do końca taka „typowa Bella/America/Annabeth” czyli trzy typy z mojej czarnej listy, je wszystkie na pewno przebija, ale też nie jest postacią, którą mogę polubić. I jak już marudzę – błagam, rozwiązanie tej zagadki było takie proste! Muszę jej jednak oddać to, że były takie momenty, kiedy robiła coś porządnie i potrafiła wzbudzić we mnie sympatię. W ten sposób stworzyła mi nowy rodzaj bohaterki – „nie wiem, szału nie ma, ale niech sobie żyje”.
Ogólnie rzecz biorąc, tym razem nie będę się rozpisywać o wszystkim po kolei, po prostu narracja Feyry zbyt mocno mi wszystko spłyciła i nie wiedziałabym, o czym mam pisać. Jak zawsze podziwiam autorkę za kreację świata, to jest coś, czego zawsze będę jej zazdrościć. Nawet jeśli przez główny plot, klątwę i pierwszoosobową narrację nadal czuję niedosyt wszystkiego, co tak kocham – świat przedstawiony, postacie, w tym nawet Tamlin, który jest przecież równie ważny jak główna bohaterka, no i relacje między całą resztą postaci – to dalej się w tym zakochuję. Pokochałam Luciena, Rhysanda i cały Prythian. Mało mi tego jak nie wiem i za to muszę trochę odjąć w ocenie, ale chcę więcej. Chciałabym trochę bardziej zagłębić się w relację Luciena z Tamlinem, w samą postać posła z Dworu Wiosny, tak samo jest z Rhysandem, chociaż jego podobno ma być więcej w drugim tomie, potrzeba mi więcej wiadomości o fae, o innych dworach i mitologii Pyrthianu. Jeśli mówię o tym, co mi się spodobało, to to, że Maas (jak zwykle) potrafiła „kopnąć” tą moją emocjonalną stronę i mimo że co chwila chciało mi się przewracać oczami, budziła we mnie odpowiednie reakcje. No spodziewałam się, że znowu zostawi mnie w stanie psychicznej rozsypki, ale tym razem wyszło inaczej. Na plus jeszcze zaliczam zastosowanie kilku rozwiązań, których nie potrafiłam przewidzieć, co w tego typu książkach zawsze jest zaletą. Z tego, co mi przeszkadzało, to trochę nachalne wypominanie, co chwila, kto jest „nędzną człeczyną”, a kto „fae wysokiego rodu”. Zaznaczenie różnic i pokazanie uprzedzeń między gatunkami jest w porządku, ale tutaj miałam po prostu przesyt tych dwóch sformułowań. Z tego, co mi jeszcze przeszkadzało to kreacja Amaranthy, ja wiem, że autorka potrafi świetnie stworzyć czarne charaktery, ale tutaj znowu rzuciła mi się w oczy przesada. Jak króla Adarlanu potrafię przeklinać nawet wybudzona w środku nocy z maturą z matmy przed nosem, tak Amarantha powodowała u mnie tylko przewracanie oczyma, bo po prostu jej kreacja była przesadzona.
Jak mam podsumować całą książkę to sama nie wiem, co powiedzieć. To tak, jak z główną bohaterką, nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Biorę poprawkę na moje upodobania, jeśli ktoś lubi takie rzeczy, to na pewno bym poleciła, jeśli ktoś oczekuje czegoś podobnego do „Szklanego tronu”, lepiej niech nie sięga po „Dwór cierni i róż”. Ja mogę tylko powiedzieć, że jeżeli nie jest się przeciwnikiem romansów połączonych z fantastyką, to chyba zwyczajnie trzeba samemu spróbować. A z osobistych odczuć – na Kocioł, ta okładka jest taka cudowna, że co chwila ją macam!
Ps. Nie zgodzę się z Lubimy Czytać, to nie jest ideał dla fanów Martina! Tak tylko mówię, żeby ktoś się nie zdziwił.
Hell - o wszystkim. Miałam to zrobić na 4. maja, ale matury zabierają chęć do życia, więc z opóźnieniem wrzucam gwiezdnowojenny TAG i przy okazji ślicznie dziękuję Clar za pomoc w tłumaczeniu. (A następnym razem ci tak łatwo nie odpuszczę!) Miłego i przepraszam za kilometrowe wywody, słowotok to straszna przypadłość!
R2D2
- książka która ubawiła cię do łez
„Grillbar
Galakatyka” – Maja Lidia Kossakowska. Ta książka to jeden
wielki kosmiczny żart, dosłownie! Najlepsza musiała być moja
mina, kiedy odkryłam, że to ma ogarniętą fabułę. Nie jestem
pewna czy to był zamysł autorki, ale wyszła przy okazji mała
parodia Star Wars. Naprawdę ciężko się nie turlać ze śmiechu
przy absurdalnej galaktyce, gdzie prowadzi się protesty przeciwko
spożywaniu niesyntetycznego jedzenia, gdzie przygłupie grzyby
tworzą wielką mafię, a kolonia ameb próbuje przejąć władzę.
Padme
Amidala – postać żeńska, która potraf skopać tyłek
Celaena
Sardothien, bezapelacyjnie i bezwarunkowo! Moja królowa, moja
zabójczyni, aaah, gdyby ktoś miał mi skopać tyłek, to proszę
właśnie o nią! Wiele przeżyła, śmierć rodziców, szkolenie na
zabójczynię, śmierć Sama, zdrada, zesłanie do kopalni, potem
turniej i... Dalej zdradzać nie mogę. Ale bądźmy szczerzy, która
pani skopie tyłek lepiej niż sławna na całym kontynencie
zabójczyni, której przez rok udało się przeżyć niewolniczą
pracę w najgorszym miejscu na świecie?
Leia
Organa – najlepszy/najgorszy trójkąt miłosny
A
ja zrobię oba! (Bom wredna.)
Najlepszy
– normalnie nie cierpię trójkątów miłośnych, ale każdy, kto
czytał „Diabelskie Maszyny” wie, jak taki trójkąt potrafi
zniszczyć czytelnika. Clare po prostu mnie zaorała dzięki Willowi,
Jemowi i Tessie. Kocham całą trójkę, chociaż Tessę nie aż tak
bardzo. W tym jest tyle cierpienia, miłości i tragedii, że od
dwóch lat to przeżywam. Mamy Jema, kochanego Jema, tak delikatnego
i kruchego, że czasami można bać się przewrócić kartkę, bo boi
się, że coś mu się stanie. Jest Will, typowy Herondale Drama
Queen, który z pozoru wydaje się potwornym narcyzem i egoistą, ale
tak naprawdę chce tylko wszystkich chronić i bardzo się boi o
najbliższych. I Tessa, zagubiona w Świecie Cieni, z jednej strony
wydaje się bardzo dziewczęca, a z drugiej nie jest zaraz taką
miękką panienką i obu z nich kocha tak samo. A oni kochają ją,
ale też siebie nawzajem, bardziej niż kogokolwiek, bo związali ze
sobą swoje dusze. Najlepsze, poza więzią Jema i Willa, jest to, że
oni się nie kłócą o Tessę, jak to najczęściej jest, że dwóch
„macho” chce się tłuc o dziewczynę, oni najwyżej się kłócą
o to, który któremu ją oddaje. Zniszczyli mnie emocjonalnie,
serio, skończyłam jako nerwowa kluska, płacząca w ręcznik.
I
najgorszy, pojadę! Bezapelacyjnie, tą konkurencję wygrywają
Maxon, America i Aspen. Niech mnie fanki zjedzą, ale to po prostu
było tak kartonowe, że powinnam z nich zrobić legowisko dla mojego
kota. Bo nie ma to jak wyidealizowany książę popychadło, który
pozwala Amisi na wszystko, Ami typowa Mary Sue, która co chwila
angstuje z byle powodu albo z powodu „na własne życzenie wszystko
spieprzyłam, więc strzelę focha” i Aspen „Jestem prafdzifym
menszczysnom”, który jest tam... W sumie tylko po to, żeby Ami
latała od niego do Maxona jak z pieprzem w tyłku. „Rywalki”
zaczęłam z ciekawości, co ludzie tak wychwalają, czytałam tylko
z ciekawości, co z rebeliantami (zawiodłam się jak nie wiem), ale
większość czasu miałam ochotę przywalić głową w stół.
Luke
Skywalker – obiecujący autor
Sarah
J. Maas – nie jest to zaraz taka „świeża” autorka, ale nie
znam wielu początkujących autorów, u nas jeszcze nie jest tak
popularna, jak np. Riordan. Typuję ją, bo należy ona do tego
rodzaju autorów, którzy mogą w swoich książkach zupełnie
zdewastować moje uczucia, wziąć moje serce i rzucać nim o ścianę,
ale ja i tak będę ich kochać. Potrafi świetnie grać na uczuciach
czytelnika, jej pierwsza seria nie zaleciała mi od razu romansem,
jak większość młodzieżówek, a wątek romantyczny wplata bardzo
zgrabnie, potrafi zaznaczyć, że relacje romantyczne mają
znaczenie, ale nie psują one głównego wątku. Kreuje naprawdę
genialne postacie, które potrafią mnie zaskoczyć nawet po tych
trzech częściach. Poza tym czytając „Szklany Tron” mam
wrażenie, że ona gdzieś w swojej piwnicy chowa taki wielki,
szczegółowy, diabelski plan, na całą serię, który ma za zadanie
wysadzić mózgi czytelników i to nie raz czy dwa... Mam tylko
nadzieję, że jej druga seria będzie równie dobra.
Anakin
Skywalker – seria która zaczęła się świetnie ale skończyła
okropnie
Nie
czytałam takiej, po prostu nie ma takiej serii, która na początku
byłaby dobra, a na koniec by mnie zupełnie zawiodła. Pewnie po
prostu nie doczytałabym takiej do końca. A z niedokończonych mogę
podać „Anioła” Lee Weatherly, nie dałam rady doczytać
pierwszej części, zaczęło się interesująco, a potem pojawił
się romans... I zabijcie mnie, ale „Zwiadowców” nigdy nie
skończę, utknęłam na trzeciej części i zupełnie mi nie
wchodzą.
Qui-Gon
– najgorsza śmierć bohatera
WSZYSTKIE!
Will Herondale – niby naturalny bieg rzeczy, że ktoś umiera ze
starości, ale w tym wypadku autorka poleciała, opisała mi to, a mi
chyba cały ręcznik do płakania zamokł. Nie chcę spoilerować,
nienawidzę spoilerować „Diabelskich Maszyn”, bo mnie nikt nie
ostrzegał, więc ja nikogo też nie będę, ale to, co się tam
stało, to nowy poziom cierpienia. Idąc dalej tym tropem –
Sebastian Morgensetrn po raz drugi, to było do przewidzenia, ale
jednak... Sebastian/Jonathan tak serio nie był winny niczemu, po
prostu trafił na okropnego ojca, on nawet nie mógł wybrać, jaki
chce być. I, na Razjela, jego oczy były zielone! Teraz muszę
wymienić dwie naraz – Silena Beauregard w „Ostatnim
Olimpijczyku” i Patroklos w „Achillesie”, nie jestem w stu
procentach pewna, ale wydaje mi się, że śmierć Sileny była
inspirowana Patroklosem, wiecie, jedno i drugie wystąpiło do walki
za kogoś bliskiego, udając tą osobę i zginęło tragicznie. W
„Achillesie” dostajemy jeszcze rozdziały z perspektywy ducha
Patroklosa... Tak, to ten moment, kiedy odchodzisz do kąta się
wypłakać.
Han
Solo – bezczelna książka (a book with sass, po angielsku brzmi
lepiej)
„Miecz
Lata” vs „Próba Żelaza” – chcę widzieć jak Magnus i Call
idą na solo na pyskówki, bo wybrać się nie da. Tylko tyle mam do
powiedzenia.
Imperator
Palpatine – najlepiej zbudowany świat
Jestem
dopiero w trakcie czytania, ale swoją nerkę postawię na
„Wiedźmina”, chociaż w książkach przydałaby się mapka, bo
idzie się pogubić, a ta wielka dołączona do „Zabójców Królów”
jest trochę nieporęczna.
Obi
Wan Kenobi – książka, po której nie wiele się spodziewałeś
ale rozwaliła ci mózg
„Czerwona
Królowa” – naprawdę nie spodziewałam się, że ta książka
mi się spodoba, zabrałam się za nią z ciekawości, bo zrobiłam
coś wbrew sobie i poczytałam recenzje (powiedziała na blogu
recenzenckim XD) i stwierdziłam, że sama muszę zbadać sprawę. Od
słowa do słowa, spodziewałam się wielkiego „nic”, dostałam
jedną z niewielu dystopii, które mi się podobają.
Yoda
– książka, która cię czegoś nauczyła/sprawiła, że dorosłeś
„Dom
Hadesa”, tak naprawdę bardzo mały fragment, ale wywrócił sposób
mojego myślenia do góry nogami. Dziękuję za Nico di Angelo, niby
starego psa nowych sztuczek nie nauczysz, ale Riordan dał radę,
nigdy nie byłam homofobem czy czymś takim, ale dopiero przez Nico
dotarło do mnie, o co chodzi z tolerancją. Sama nie wiem czy przez
to dorosłam ale na pewno się czegoś nauczyłam.
Darth
Vader – ulubiony złoczyńca
Jonathan/Sebastian
Morgenstern, tak naprawdę nie potrafię go winić ani się na niego
wściekać, bo wszystkie okropne rzeczy, które zrobił tak naprawdę
można zrzucić na Valentine'a, bo to on zniszczył tego dzieciaczka.
Poza tym kocham wyraziste charakterki, mój fikcyjny tym faceta to
bardzo szerokie pojęcie, a Sebastian właśnie charakterem
zapunktował.
Tytuł:Trzynaście powodów Autor: Jay Asher Wydawnictwo: Rebis Tłumaczenie: Aleksandra Górska Ilość stron: 272 Moja ocena:9/10 Opis z tyłu książki:
Clay Jensen wraca do domu ze szkoły i na przed drzwiami znajduje dziwną paczkę. W środku jest kilka taśm magnetofonowych nagranych przez Hannah, koleżankę z klasy, która dwa tygodnie wcześniej popełniła samobójstwo. Dziewczyna wyjaśnia, że istnieje trzynaście powodów, dla których zdecydowała się odebrać sobie życie. Clay jest jednym z nich i jeśli wysłucha nagrania, dowie się dlaczego. Chłopak przez całą noc kluczy po mieście, a za przewodnika służy mu głos Hannah. Staje się świadkiem jej bólu i osamotnienia, a przy okazji poznaje prawdę o sobie i otaczających go ludziach, której nigdy nie chciał stawić czoła. Z przeraźliwa jasnością dociera do niego, że nie da się cofnąć przeszłości, podobnie jak nie da się powstrzymać przyszłości…
Sięgnęłam po tę książkę z dość sceptycznym nastawieniem, ale absolutnie pozytywnie mnie zaskoczyła. (((zaskoczyły mnie też wyniki próbnych matur, ale nie pozytywnie xD nie to żebym czytała książki zamiast się uczyć xd)))
Lubie smutne książki. Szukając jakiejś nowej, która mogłaby mi się spodobać natrafiłam na kilka tytułów, z których opisów wynikało, że są baaaardzo do siebie podobne. Uznałam, że dam szansę którejś z tych książek, no i padło właśnie na Trzynaście powodów.
Lepszej decyzji chyba nie mogłam podjąć, bo pokochałam ją. Jest naprawdę świetna.
Jak już wspomniałam, nie należy do zbyt radosnych. Hannah Baker popełnia samobójstwo, a jakiś czas później Clay Jensen odnajduje na swoim progu paczkę z siedmioma taśmami magnetofonowymi w środku. Słuchając ich poznaje powody, które sprawiły że dziewczyna odebrała sobie życie.
Podoba mi się sposób w jaki jest napisana ta książka. Słowa Hannah odtwarzane z taśm przeplatają się z myślami i wspomnieniami, które pojawiają się w głowie Claya, w trakcie ich słuchania.
Poznajemy historię Hannah. Prawdę stojącą za plotkami i opiniami na jej temat. Wydarzenia, o których wiedziały do tej pory pojedyncze osoby. Dowiadujemy się jak z pozoru błahe i ignorowane przez ludzi zdarzenia, czyny i słowa potrafią zniszczyć człowieka i doprowadzić go to podjęcia dramatycznych decyzji.
Widzimy też jak trudny i niezrozumiały dla znacznej części społeczności, w której żyją bohaterowie jest temat samobójstwa.
Z tyłu książki oprócz opisu fabuły jest także napisane coś takiego:
"Trzynaście powodów to rewelacyjny debiut Jaya Ashera, który snuje swoją opowieść z taką szczerością i prostotą, że tragedia za nią ukryta, wydaje się wstrząsająco prawdziwa."
Chyba nie można lepiej opisać tej powieści w jendym zdaniu.
Naprawdę podobała mi się ta książka. Serdecznie ją wszystkim polecam. Moim zdaniem jak najbardziej zasługuje na 9/10, które jej przyznałam. (((chociaż wiem, że sporo osób się ze mną nie zgodzi xD)))
A co wy sądzicie o Trzynastu powodach?
Podzielacie moje zdanie? Czy raczej macie zupełnie inną opinię?
Może dopiero zamierzacie po nią sięgnąć?
Albo zrezygnowaliście z jej przeczytania po mojej recenzji? xd
Piszcie w komentarzach!
Chętnie dowiem się co o niej myślicie :)
PS. Niby ma być ekranizacja tej książki. Film albo serial z Seleną Gomez.. Ktoś coś może o tym słyszał?
Karol Kot - osiemnastoletni uczeń technikum. Karol Kot - niepozorny chłopak z wielkimi ambicjami. Karol Kot - psychopata. Lolo to portret młodego mężczyzny, który przeszedł do historii polskich spraw kryminalnych. Wokół jego osoby narosły przeróżne mity, on sam zaś stał się budzącą grozę legendą. Za jego okrucieństwami krył się osobisty dramat, który w powieści naświetla nam autorka.
Wchodzenie w dorosłość dla każdego człowieka oznacza wielkie zmiany. Nie wszyscy potrafią sobie z tym poradzić. Młodzi ludzie stają przed coraz poważniejszymi wyborami i są zmuszeni do brania odpowiedzialności za swoje czyny.
Karol był wrażliwym chłopakiem. Nie wyróżniał się niczym specjalnym, zaliczał się raczej do tych spokojnych uczniów. Był dobry z biologii, planował nawet pójście na studia medyczne. Wydawał się zwyczajnym osiemnastolatkiem, wbrew pozorom był jednak zupełnie inny niż jego równieśnicy. Zdawał się być nieco wyobcowany, niektórzy postronni uważali go za dziecinnego. Spokojny, inteligentny, wrażliwy - nikt nie mógłby posądzić go o okrucieństwa, których dokonał.
„Wszyscy mi powtarzają, że jestem nawet za bardzo poważny.”
Powieść ukazuje nam zagubionego nastolatka, który nie potrafi poradzić sobie ze spotykającymi go trudnościami. Obserwujemy jak z uczniaka, którego można by określić jako nieco wycofanego, przeobraża się w pewnego siebie mężczyznę świadomego swoich czynów.
„Po raz pierwszy w życiu pomyślał, że przyjemnie jest mieć jakąś tajemnicę.”
Historia nie jest może porywająca, ale z pewnością ciekawi. Marta Szreder posługując się lekkim stylem, zgrabnie opisuje kolejne wydarzenia z życia Karola Kota, które doprowadziły do tragedii. Nie ocenia, pokazuje nam jedynie sytuacje, które mogły silnie wpłynąć na tego młodego chłopaka. Czytelnik sam może zdecydować, kogo obarczyć odpowiedzialnością, kogo uważać za główny powód takiego a nie innego zachowania Karola.
„- No już, nie wpatruj się tak w siebie, możesz nam wierzyć na słowo. - Ewka się zaśmiała.
- Uważaj, bo jak będziesz za długo patrzył, to zobaczysz diabła - zażartowała Lenka. - W każdym razie tak mówią (...)
Przyznaję, że mimo iż temat książki jest poważny, momentami bardzo się przy niej uśmiałam. Pewne sytuacje ukazujące bodźce, które mogły wpłynąć na Karola, czy pokazywały jego zachowania przy następujących stopniowych zmianach, bywały naprawdę zabawne. Wszystko zostało opisane jednak z wyczuciem i mimo niesmaku, który pozostawał po przeczytaniu opisywanych faktów, nie mogłabym przyczepić się do samego sposobu ich przedstawienia.