56. "Uda nam się powrócić. Otrząśniemy się po tej stracie, wyzwolimy się z ciemności."

poniedziałek, 20 czerwca 2016 7 komentarzy:
Seria: Szklany Tron
Tytuł: Królowa Cieni
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 844
Ocena: 10/10

Opis: Celaena Sardothien do tej pory traciła wszystkich, których kochała. Zamordowano jej rodziców, jej ukochany, Sam, także zginął w męczarniach. Jej przyjaciółka, Nehemia, poświęciła życie, by Celaena mogła odkryć swoje dziedzictwo i pójść za przeznaczeniem… Ale dość tego. Teraz, gdy okiełznała już swoją moc, nadszedł czas na zemstę. Dziewczyna znana do tej pory jako Zabójczyni Adarlanu zniknęła – narodziła się Aelin Ogniste Serce, królowa podbitego przez Adarlan Terrassenu.
Nadszedł czas walki o wszystko, co ważne. Aelin wraca do Adarlanu, by zemścić się na tych, którzy skrzywdzili jej bliskich, odzyskać tron i stanąć twarzą w twarz z cieniami przeszłości. A przede wszystkim po to, by chronić tych, którzy jej pozostali.
Przed nią zadanie prawie niemożliwe do wykonania. Jej przeciwnicy mają po swojej stronie mroczne siły, a Aelin w Adarlanie pozbawiona jest swojej magii, która pozwala jej władać ogniem. Może jednak liczyć na swoich towarzyszy – kuzyna Aediona, Chaola, Lysandrę i przede wszystkim na Rowana. Rowana – walecznego księcia wojownika Fae, jej carranam, bratnią duszę – do którego zaczyna żywić coraz bardziej płomienne uczucia.

Powraca by podpalić świat.

Zaczynam od ostrzeżenia! Ta książka to jedna wielka drama, autorka co chwila zrzuca fabularne bomby, a po skończeniu siedzi się i płacze z miliarda powodów. Potrzebujecie jeszcze jakichś powodów, żeby ją przeczytać? Jeśli już zaczęliście tą serię to pewnie nie. Ja po prostu co chwila umierałam, nie potrafię określić tej mieszanki emocji, jaka we mnie dalej siedzi po skończeniu „Królowej Cieni”. Ta książka ma 844 strony, większej chyba nie posiadam i mogę z dumą powiedzieć, że nie połamałam jej grzbietu, a podczas czytania zapominałam, jaka jest ciężka, odkrywałam, że ręce mnie bolą dopiero, jak musiałam ją odłożyć.

Generał uśmiechnął się do swej królowej, bo w tej oto chwili cały świat trafił szlag.”

Sarah J. Maas, moja mistrzyni, kocham ją i pewnie bym jej nienawidziła, gdybym sama nie znała tego zabawnego uczucia podczas pisania, kiedy zamęczasz cudowną postać, ale myślisz jak zareaguje czytelnik i chcesz się zaśmiać jak prawdziwy szatan. Tym razem autorka popłynęła zupełnie, po dwóch pierwszy stronach musiałam przestać czytać, bo początek zabolał. Ona po prostu od początku postawiła na łamanie mi serca! Każdego, kto już czytał „Dziedzictwo Ognia” uprzedzam – to nie był koniec sceny w sali tronowej. Gotowi na perspektywę Doriana? Bo ja nie byłam! Chciałabym spróbować jakoś się odnieść do fabuły, ale nie potrafię nawet ułożyć zdania, które nie byłoby spoilerem, więc ograniczę się do stwierdzenia: plot twisty atakują z każdej strony. Ma to naprawdę wiele powodów, Maas sama w sobie jest nieprzewidywalną autorką, udowodniła mi to zakończeniem, większości postaci nie da się tutaj przypisać żadnych etykietek, nie można ich zaszufladkować, są zbyt złożone, muszę to przyznać nawet mojemu osobistemu nemezis – Królowi Adarlanu, poza tym każda decyzja ma tutaj zaskakujące konsekwencje. Autorka daje nam sporo nadziei, każe nam myśleć, że coś zrobi, a potem odwraca kota ogonem, dostajemy fałszywe tropy, co chwila okazuje się, że ktoś skłamał, nie powiedział całej prawdy, dowiadujemy się czegoś, potem znowu coś się zmienia i w końcu się okazuje, że nasze przewidywania były zupełnie błędne. Kocham to! Nie ma nic gorszego od przewidywalnej do bólu książki. „Królowa Cieni” jest ich odwrotnością.

Byli wykuci z tej samej stali. Byli dwiema stronami tej samej złotej, wyszczerbionej monety.”

Nie byłabym sobą, gdybym chociaż chwili nie poświęciła postaciom, tym ukochanym i tym, dla których urządziłabym konkurs na najbardziej znienawidzoną osobistość serii. Od początku kochałam tą serię za wielowymiarowych bohaterów, którzy potrafili zupełnie podbić moje serce. Nikt tu nie jest do końca taki, jak się na początku wydaje, żadna postać nie jest jednowymiarowa, Maas potrafi tak wszystko napisać, że nawet król, który wydaje się nam uosobieniem zła, ma w sobie też coś, dzięki czemu można zobaczyć w nim też człowieka. (Nawet, jeśli to najbardziej znienawidzony przeze mnie człowiek w całej galaktyce!) Jakiś czas temu stwierdziłam, że w swojej drugiej serii autorka przegięła przedstawiając główny czarny charakter, w „Szklanym Tronie” tego nie ma, nikt nie jest przerysowany i nie wydaje mi się przez to nierealny. W „Królowej Cieni” autorka co chwila bawi się naszymi emocjami, ja dalej nie wiem, jak to się stało, że Chaol w jednej chwili zrobił się taki okropny, normalnie przez pół książki chciałam wejść do środka i nakopać mu w cztery litery! Shipowaliście Chaolenę? Jeśli tak, to współczuję Wam z całego serca. Co chwila zmienia się też Manon. Ja od początku wiedziałam, że ona nas jeszcze zaskoczy! Po prostu czułam, że nie będzie wiedźmą bez serca! Tak samo wiedziałam, że Asterin też się coś dostanie, i tak, kocham ją! Poza tym Rowan i Aedion – cały czas byłam przekonana, że ci dwaj zagryźliby się po pięciu minutach znajomości, ale tworzą taki genialny duet, że nie przyjmuję do wiadomości, że mogliby nie pojawiać się razem w kolejnych częściach. I się pytam czemu nie urządzili tego konkursu sikania na odległość?! Aelin nadal mnie zaskakuje. Moje Ogniste Serce, moja królowa, moja zabójczyni! Jestem z niej coraz bardziej dumna, patrząc, jak dorasta. Nie ma już narwanej Celaeny, w której się zakochałam i którą nadal kocham, za to mamy młodą królową, gotową zabijać za swoje królestwo i swój dwór, dla której dam wykroić sobie serce. Na początku nie zauważałam różnicy między Celaeną, a Aelin, ale kiedy w Twierdzy Zabójców jeszcze raz zmieniła się w Zabójczynię Adarlanu dotarło do mnie, że to dwie zupełnie różne dziewczyny. Muszę też dodać, że mimo że Aelin to „ziejąca ogniem królowa suka” gotowa podpalić świat, żeby walczyć o swoje, jest też wyważona w drugą stronę. Dalej jest młodą dziewczyną, na którą spadło zbyt wiele odpowiedzialności i tragedii. Poza tym o postaciach mogłabym tu nawijać cały dzień, wszystkie są w pewien sposób urzekające. Zachwycam się ich różnorodnością już od pierwszej części. Teraz do gry wchodzą też bohaterowie z nowelek. Pamiętacie Lysandrę? Lepiej sobie o niej przypomnijcie, a jak nie wiecie o kogo chodzi, to lećcie czytać „Zabójczynię”! W tej części prequele nabierają znaczenia. Chciałabym powiedzieć jeszcze coś o Dorianie, ale nie wiem jak się wypowiedzieć, bo też zaspoileruję. Dalej jest moim niebieskookim księciem, którego należy chronić przed wszystkim, co złe i to nigdy się nie zmieni.


Byłeś taki silny, taki cudowny... Nie mogłem pozwolić na to, by cię zabrali.”

„Królowa Cieni” to genialna kontynuacja. Autorka znowu udowadnia, że stać ją na jeszcze więcej. Dostajemy dramy, cudowne relacje, zaskakujące zwroty akcji i taką burzę emocji, że do teraz się dziwię jakim cudem moje serce jeszcze nie wybuchło. Maas coraz bardziej poszerza wykreowany przez nią świat, jej postacie dorastają i kształtują na nowo. Poza tym o ile się nie mylę, jest kolejną autorką, która nawiązuje do legendy o Królu Kruków, tylko robi to w sposób... Cóż, dość przerażający. Czytając „Królową Cieni” niczego nie można być pewnym, lepiej po prostu się przygotować na kolejne zaskoczenia. Na pewno nie da się przy niej nudzić. Ostatnie 140 stron jest chyba najlepsze, momentami aż zapominałam o oddychaniu! Nie mam żadnych zastrzeżeń, poza „kosmetyką” – w kilku miejscach trafiłam na zjedzone literki w druku i srebrne literki z okładki znikają w zastraszającym tempie. Na wszystkich innych częściach napisy dzielnie się trzymają, tylko z tej jakoś tak uciekają. Co mogę jeszcze powiedzieć? Chyba tylko to, że szczerze boję się, jak świetna okaże się kolejna część, ale nie obchodzi mnie to, bo potrzebuję jej teraz, zaraz, natychmiast!

55. "Oni zawsze grają. Nigdy nie przestają."

sobota, 18 czerwca 2016 Brak komentarzy:
@chaos_cupcake
Niezrównani
Unrivaled

Seria: Beautiful Idols

Autor: Alyson Noel
Tłumaczenie: Piotr Grzegorzewski
Wyd.: HarperCollins

Ocena Cupcake.: 4/10

Opis fabuły:
Znany w całym Los Angeles Ira Redman organizuje konkurs dla młodych ludzi, w którym stawką jest prestiż jego klubów, dostęp do świata sław, a także spora sumka pieniędzy. Zadaniem uczestników będzie promować nocne kluby Redmana, przyciągać do nich młodych ludzi ale także i sławy. W konkursie biorze udział dwanaście osób, jednak tylko jedno z nich może zostać zwycięzcą. Do czego są w stanie posunąć się nastolatkowie, by spełnić swoje marzenia? 

Kiedy zabierałam się za tę książkę, tak naprawdę nawet nie wiedziałam, o czym będzie. Opis z tyłu zdradzał pewien zwrotny moment fabuły (dlatego nie polecam go czytać!), co pozwalało mi nastawiać się na kryminał, jednak... no cóż. Nie będę tu wymyślać - zawiodłam się na całej linii. No, może nie całej, bo okładka książki zachwyca. Jednak nawet druku nie mogę tu pochwalić - litery w książce wydają sie jakoś podejrzanie wyblakłe, co męczy wzrok.

Niezrównanych czyta się nieprzyzwoicie szybko. Kolejne strony przelatują tak naprawdę nie wiadomo kiedy... i nagle docieramy do zakończenia, które wydaje się jakieś niedokończone. Jakby Noel skończył się czas, więc oddała do druku coś napisanego nieco na odwal. Deadline'y są bezlitosne, ale no bez przesady. Styl autorki jest prosty i, no cóż, dość banalny. Nic szczególnego, zupełnie nie zapadającego w pamięć.

Do wad książki można też w sumie zaliczyć bohaterów. Historia skupia się wokół trójki uczestników konkursu: Layli, Aster i Tommym. Muszę się Wam przyznać, że na początku myślałam, że Layla, córka malarza blogująca o hollywoodzkich celebrytach, będzie taką genialną twardą bohaterką, która zapadnie w pamięć i trafi do grona moich ulubionych postaci damskich. Oj, dawno się tak bardzo nie pomyliłam. Z pewnej swego nastolatki o ciętym języku autorka zrobiła niezdecydowaną wredną panienkę. Aster z kolei od początku przedstawiana jako zołza, okazuje się kimś zupełnie innym. Z pozoru dziewczyna pewna swojej pozycji, świadoma swoich zalet, skrzętnie ukrywająca wady, wiedząca, jak obchodzić się z ludźmi ze świata celebrytów... daje się zmanipulować i wkręcić w podejrzane rzeczy. Jedynym bohaterem, którego można tu bez większych problemów pochwalić jest Tommy. Niedoszły gwiazdor rocka mający swoje tajemnice, podczas konkursu ukrywający się pod maską zblazowanego bad boya, w rzeczywistości czuły i niepewny.

Książka nie pozostawiła po sobie specjalnie dobrych wspomnień. Pięknie opakowana słaba fabuła wraz z niezbyt ciekawymi bohaterami raczej niespecjalnie mnie usatysfakcjonowała. Na plus jednak można zaliczyć to, że ten odmóżdżacz czyta się naprawdę szybko i nie wymaga od nas specjalnego skupienia. Płyniemy w tym dziwnym świecie wraz z bohaterami, zadając sobie jedne tylko pytanie: co my tu właściwie robimy? Polecam na odstresowanie oraz naprawdę nudne wieczory, kiedy nie ma się już zupełnie co ze sobą zrobić.


Po przeczytaniu w głowie pozostaje mi tylko jedno pytanie - dlaczego książka o tak zachwycającej okładce jest tak... marna?

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania
serdecznie dziękuję Księgarniom Matras

A Wy? Czytaliście Niezrównanych? Macie może chęć?
Nie zachęcam, nie odradzam. Przekonajcie się sami!

A czy ty zdołasz uciec przed końcem świata?

środa, 15 czerwca 2016 Brak komentarzy:
Tytuł: Mad Max: Na drodze gniewu
(Mad Max: Fury Road)
Reżyseria: George Miller
Scenariusz: Nick Lathouris,
Brendan McCarthy,
George Miller
Gatunek: Sensacyjny, Sci-Fi
Czas trwania: 2 godziny
Produkcja: Australia, USA
Premiera w Polsce: 22.05.2015r.
Premiera na świecie: 07.05.2015r.
Muzyka: Junkie XL
Zdjęcia: John Seale
Studio: Kennedy Miller Productions,
Village Roadshow Pictures
Dystrybucja: Warner Bros. Entertainment
                                                   Ocena: 8/10


Koniec świata, jak go sobie wyobrażamy? Wojna, choroby, katastrofa naturalna, czarna dziura? A może inaczej, śmierć najbliższych, osamotnienie, wieczne poczucie winy? Każdy z nas ma własną definicję, lecz czy to daje nam możliwość na przygotowanie się? 

„Mad Max: na drodze gniewu” jest kolejnym, czwartym już, filmem z serii porzuconej w 1985 roku. Od pierwszych scen zostajemy wepchnięci do świata (albo przynajmniej tego co z naszego świata jeszcze zostało), który rządzi się własnymi, brutalnymi prawami. Tutaj albo ty gonisz i zabijasz, albo możesz już sobie kopać grób. W takich właśnie okolicznościach ponownie poznajemy Max’a, człowieka nękanego przez błędy własnej przeszłości, człowieka stojącego na skraju własnego świata.

Sceneria wykreowana przez George’a Millera jest dość ciekawym zamysłem. Przeobraził on standardowe wyobrażenie postapokaliptycznej Ziemi w trochę ironiczne miejsce rządzone przez Bogów paliwa, silników, karabinów i pocisków. Trzeba się do takiego obrazu nieco przyzwyczaić, ale jedno przyznam, robi wrażenie. Sama fabuła jest dość prosta, nowe miejsce, znajdź sprzymierzeńców, obmyśl plan pokonania tych złych, happy end. Tym najważniejszym aspektem, który wywarł na mnie tak ogromne wrażenie było tempo filmu. Nie samego prowadzenia historii, ale właśnie całego filmu. Nie było chyba ani jednej sceny, w której mógłbym powiedzieć, że nic się nie dzieje, a co ważniejsze, nie było tam żadnych sztucznych wypełniaczy. Każda scena była na swój sposób nowa, zaskakująca, pełna wybuchów, pościgów, akcji, nie zwalniająca ani na moment, lecz w tym wszystkim także niemęcząca widza, co wcale nie jest tak łatwe do osiągnięcia.

Nie byłbym sobą, jeśli nie poruszyłbym także tematu ścieżki dźwiękowej, która niestety nie wpisała się jakoś szczególnie w moją pamięć, lecz też nie mogę powiedzieć o niej złego słowa. Kompozytorzy i dźwiękowcy zrobili kawał dobrej roboty, gdyż tempo, w jakim biegnie film, zdaje się być tylko jeszcze bardziej popędzane przez mieszankę konkretnego gitarowego brzmienia i mocnej, klasycznej muzyki. No i oczywiście muszę wspomnieć o genialnym pomyśle, jakim był szalony gitarzysta, któremu dano władzę napędzania całej tej muzycznej machiny.

Niestety te dobre strony, które w tym przypadku występują w większości, nie przykryją kilku niedociągnięć i błędów. Tym najważniejszym zdaje się być zgrzyt jakiemu uległa niby tak prosta fabuła. Jest wielki pościg, są wybuchy, energiczna muzyka, jest ustalony plan naszych bohaterów, lecz nagle… postanówmy zrobić to wszystko kompletnie na odwrót – a co, raz się żyje! Od strony widza wygląda to jednak nieco inaczej. Zostaje on brutalnie wyrwany z dotychczasowego transu pełnego akcji i zniszczenia… puff, cały czar pryska. Na całe szczęście szybko do nas powraca, lecz niesmak pozostaje do samego końca.

Podsumowując, czwarta odsłona „Mad Max’a” nie jest filmem idealnym, ma swoje błędy i niedociągnięcia dodatkowo potęgowane faktem, że jest to kino raczej płytkie, masowe, bardziej dla czystej rozrywki niż głębokich przemyśleń. Broni się jednak jedną, naprawdę bardzo ważną dla produkcji tego typu umiejętnością... wywiera na nas duże wrażenie, które pozostaje na długo. Polecam.


Olorien.

54. Ciężkie jest życie nastoletniego ex-boga.

sobota, 11 czerwca 2016 1 komentarz:
Seria: „Apollo i boskie próby”
Tytuł: „Ukryta wyrocznia”
Autor: Rick Riordan
Wydawnictwo: Galeria Książki
Ilość stron: 366
Ocena: Apollo/10 … 10/10!



Opis: Jak ukarać nieśmiertelnego?
Czyniąc go śmiertelnikiem.
Apollo rozgniewał swojego ojca Zeusa i za karę został strącony z Olimpu. Słaby i zdezorientowany ląduje w Nowym Jorku jako zwykły nastolatek. Pozbawiony nadprzyrodzonych mocy liczący cztery tysiące lat bóg musi nauczyć się, jak przeżyć we współczesnym świecie, dopóki nie zdoła jakoś odzyskać przychylności Zeusa.
Niestety Apollo ma wielu wrogów: bogów, potwory i ludzi, którzy chcieliby jego ostatecznej zagłady. Potrzebuje pomocy, a do głowy przychodzi mu tylko jedno miejsce, w którym może jej szukać – enklawa współczesnych półbogów znana jako Obóz Herosów.


Kiedy jest się bogiem, losy świata zależą od twojego jednego słowa. Kiedy jest się szesnastolatkiem... to już nie za bardzo.”

Chyba jeszcze nigdy nie czytałam książki z perspektywy takiego życiowego przegrywa, że od razu stwierdziłam „O stary, znam twój ból!”, a potem Riordan napisał pierwszą książkę o Apollu. Dobra, może ja nie jestem bogiem, nie zostałam pozbawiona boskości i wykopana z Olimpu... A potem okradziona i wzięta w niewolę, ale świetnie potrafię zrozumieć Apolla. Serio, Percy mógł co chwila mieć kłopoty, Jason kilka razy oberwał w dość głupi sposób, Sadie przez jakiś czas była uwięziona w ciele ptaka, Carter... Carter miał Sadie, Leo coś podpalał i tak dalej i tak dalej... ALE NIKT NIE BYŁ TAKĄ CIOTĄ JAK APOLLO! I to jest cudowne. W dodatku Apollo nie przyjmuje do wiadomości, że przegrał życie, bo to Apollo.

Zbiry mi dają po pysku
Zmiótłbym ich, gdybym mógł
Śmiertelność jest nie teges”

Dobrze, zacznijmy od fabuły – nasz ex-bóg zostaje pozbawiony swojej boskości, mocy i świetnego ciała. Zostaje Lesterem Papadopoulosem, w kieszeni ma jedynie portfel, sto dolarów i wpada prosto do śmietnika. Zostaje napadnięty, pobity, ratuje go dwunastoletnia Meg... No nie brzmi to jak najlepszy dzień z życia boga. Potem z pomocą Percy'ego Jacksona (który bardzo ma dość tego całego bajzlu) docierają do Obozu Herosów, a tam się okazuje, że herosi też mają kłopoty. Wszelka łączność ze światem zewnętrznym padła, półbogowie gdzieś znikają no i przez kłopoty Apolla Wyrocznia nie wypowiada przepowiedni. Niezbyt ciekawie, prawda? Burdel jak nie wiem, a przecież już miało być tak pięknie. Nigdy nie wątpiłam w Riordana, przysięgam, ale na początku nie mogłam sobie wyobrazić, co on jeszcze może wymyślić na kolejną serię o półbogach. Zaskoczył mnie pomysłem, chociaż nie zdradzę jakim, bo to będzie spoiler. Mogę powiedzieć tyle, że już nigdy nie spojrzę normalnie na wielkie korporacje. I na początku brzmi to trochę jak miotanie się naszego ukochanego boga, ponieważ sprawa się rypła i chce odzyskać nieśmiertelność, ale powoli całość zaczyna nabierać więcej sensu.

Czy istnieje na świecie coś smutniejszego niż dźwięk wydawany przez boga uderzającego w stertę worków ze śmieciami?”

To, co kocham u Riordana to kreacja postaci, a szczególnie tych mitologicznych. Ego Apolla teraz spuchnie jak nie wiem, ale on jest wśród nich taką perełką. To taki narcyz, że sam Narcyz by się zawstydził, diva, maruda, w pełni przekonany o swojej cudowności, strzela fochy, marudzi, jęczy no i jeszcze życiowy przegryw... Nie wiem, jak to się w ogóle stało, ale potrafię widzieć w nim boga, chociaż to głównie jego osobowość napędza całą komedię. Chyba jeszcze nigdy nie uśmiałam się tak z żadnej postaci. Co więcej, nie przeszkadza mi jego zachwycanie się sobą. A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że zmieściła się w nim jeszcze odpowiednia dawka tragizmu. Tak, wspomnienia o Dafne i Hiacyncie bolały! Serio, popłakałam się, kiedy zaczął gadać z kwiatkiem, bo myślał, że to Hiacynt, kiedy to był tylko hiacynt. Apollo przesadza, dramatyzuje, co chwila narzeka, robi głupoty, znowu marudzi, nie ma pojęcia, jak wygląda życie śmiertelników i jest przekonany o swojej idealności, ale kurde, jak on ruszył to moje nieczułe serce! No i jest kiepskim ojcem. Niezręczna sytuacja, bo trafia do domku swoich dzieci, które nawet mu tego nie wypominają, po prostu mu pomagają. To była jedna z tych rzeczy, na których najbardziej mi zależało w tej książce. Do Apolla dociera, że jest okropnym ojcem i piękne jest to, że szybko zaczyna mu zależeć na jego dzieciach. Relacja między nimi naprawdę jest cudowna, Austin, Will i Kayla naprawdę troszczą się o Apolla, a on zaczyna się o nich martwić, być z nich dumny, chociaż dla niego to dziwne, że jest w wieku swoich dzieci. Uwielbiam tą książkę właśnie za to.

Kiedy dziecko Aresa mówi coś rozsądnego, to znaczy, że sytuacja jest poważna.”

Jeśli mam powiedzieć, przez co aż tak bardzo pokochałam „Ukrytą Wyrocznię”, to... Bogowie, chyba kocham ją za samo istnienie. Riordan zrobił to, co tak strasznie kocham, napisał coś dobrego, coś, co ruszyło mnie emocjonalnie, a równocześnie ani na chwilę nie kończył z tym swoim świetnym, humorystycznym stylem, dzięki któremu tak lekko czytało się tą książkę. Skłamię, jeśli powiem, że nie cieszyłam mordy jak głupia, kiedy jeden, z moich shipów okazał się kanoniczny. (Dobra, dwa) Tak! Panie i panowie, moje życzenie się spełniło, Nico di Angelo, syn Hadesa, Król Upiorów jest szczęśliwy! Solangelo jest kanoniczne! Moje dzieciątko się uśmiecha, żartuje i razem z Willem tworzą duet, który rozwala na łopatki. A, no i Nico nadal jest sobą, droczy się z panem Solace i nazywa go „cymbałem”. Czego więcej mogę chcieć od życia?! (Pizzy.) Poza tym nie wiem, czy autor świadomie dał tam tyle nawiązań, dla mnie wspomnienie o grupie obozowiczów, która wylądowała w Peru, przypomniał mi się pewien czarownik, ale okay... No i tyle razy Apollo wspomina o Achillesie, bogowie, to boli! Jeśli ktoś czytał „The song of Achilles”, wie, o co mi chodzi. Poza tym nawiązania do innych książek Riordana (pozdrawiamy Ra!), tak, tak, tak... Ja tęsknię za Groverem i Jasonem, proszę, Percy potrzebuje swoich bro! Przy okazji też Percy – kocham to, jak został przedstawiony. Nie ma go zbyt wiele, tak naprawdę mój ukochany syn Posejdona ma szczerze dość życia półboga. Ktoś by się czepiał, że Percy nie został przedstawiony jako bohater, ja się cieszę, że został przedstawiony jako nastolatek, który chce trochę normalnego życia. A, no i to, że martwi się o Nico... Tak, kocham to, chciałabym tylko trochę interakcji między nimi. (Kto ma już dość mojego słowotoku podnosi łapkę w górę!) A wisienką na torcie są haiku zamiast tytułów rozdziałów. Haiku Apolla to życie! Są po prostu genialne.

Praktyka czyni mistrza
Ha, ha, ha, wcale że nie
Zignorujcie mój szloch"

Podsumuję bardzo szybko – jeśli jesteście fanami Riordana możecie już biec po tą książkę, jeśli jeszcze się za niego nie zabraliście, macie sporo do nadrobienia, ale warto! „Ukryta Wyrocznia” miała wszystko, czego potrzebowałam do szczęścia. Apollo to świetnie zrobiona postać, całość jest świetnie napisana i... Proszę, proszę, proszę! Chcę już kolejną część! I na koniec jedna uwaga – tak bardzo boli mnie odmiana Nico do „Nika”/”Nikiem”.

53. "Pytasz mnie, chopie, o logikę mordercy?"

czwartek, 9 czerwca 2016 Brak komentarzy:
Pionek
Cykl: Anna Serafin, Sebastian Strzygoń
Seria: Ślady zbrodni

Autor: Małgorzata i Michał Kuźmińscy
Wyd.: Wydawnictwo Dolnośląskie
Ocena Cupcake.: 8/10

Opis:
Kiedy w gliwickim parku tuż przy Politechnice ginie dziewczyna, Śląsk zaczyna przypominać sobie sprawy z przeszłości. Historie seryjnych morderców, śląskich wampirów. Bastian Strzygoń, niezależny dziennikarz, postanawia powrócić do sprawy Normana Pionka, Wampira z Szombierek, który wkrótce ma wyjść na wolność. Zagłębiając się w tę historię, reporter nawet nie podejrzewa, jak zmieni to jego życie. Przy sprawie pomaga mu doktor antropologii Anka Serafin, która wykłada na Gliwickiej Politechnice. Pytania się mnożą, pozostając bez odpowiedzi. Teraźniejszość i przeszłość łączą się, próbując znaleźć odpowiedzi. Kto tak naprawdę rozstawia pionki w tej niebezpiecznej grze?

Kiedy wybierałam tę książkę, nie sądziłam, że tak bardzo mnie rozstroi. Nie jest to lekka lektura, a że trafiła w trudny moment, bardzo ciężko było mi się w nią wgryźć. Szło mi naprawdę topornie, chociaż sam zamysł na historię od początku przypadł mi do gustu. Później jednak, gdzieś za połową, historia do której mimo wszystko byłam dość zdystansowana, nagle wciągnęła mnie w swój wir i wytargała porządnie moje emocje.

Nie mów nikomu,
co się dzieje w domu.

Co stało za tym, że tak ciężko szło mi na początku? Myślę, że sporą barierą był tu język. Nie samej jednak powieści, która napisana jest w większości gładko i przystępnie. Rzecz dzieje się na Śląsku, znajdziemy więc tu stylizację na gwarę tego regionu polski. Zastanawiające słówka, niezrozumiałe dialogi i irytacja, kiedy kolejny raz musiałam wertować słowniczek na końcu książki, w poszukiwaniu wyjaśnienia frapującego słowa. Nie powinnam jednak na to narzekać, świadczy to w końcu o tym, jak bardzo autorzy dopracowali swoją książkę... Ale szczerze mówiąc, było to naprawdę denerwujące.
Jeśli chodzi o sam język i styl warto zaznaczyć, że miejscami przechodził ze zwykłego, codziennego, potocznego w pewien sposób atrakcyjniejszy, który możnaby nazwać prawie poetyckim. Pojawianie się takich fragmentów w kryminale jednak nieco zbijało mnie z pantałyku. Łączenie stylów: potocznego, stylizowanego na gwarę i nieco poetyckiego, było szaloną mieszanką, która nieco mnie gryzła. Tak czy inaczej - mimo wszystko książkę w większości czytało się gładko i przyjemnie (zwłaszcza, gdy już przyzwyczaiłam się do fragmentów ze śląską gwarą).

Niewątpliwie ciekawym zabiegiem, na który warto zwrócić tu uwagę, jest przeplatanie się między rozdziałami osadzonymi w bliskiej teraźniejszości oraz tych wspominających wydarzenia wcześniejsze. Pozwala to czytelnikowi tworzyć swoje rozwiązania historii i... domyślić się wielu rzeczy przed bohaterami. A przynajmniej w moim przypadku tak było. Sam zabieg jednak jest bardzo ciekawy, rozszerza historię i pozwala nam poznać Normana Pionka z zupełnie innej strony. Może być też sposobem na swoiste uzasadnienie jego postawy, jego zachowań. Pozwala czytelnikowi go zrozumieć.

@chaos_cupcake
„Zło to nie wybuch atomowy, to raczej trujący gaz, co uwalnia się z bagna z każdym bąblem pękającym na powierzchni. Zło nie przychodzi z zewnątrz, jak wampir, który co najwyżej może nas swoim złem zarazić. Zło bierze się z nas i musimy sobie z tym radzić.”

Przez książkę przewija się parada barwnych postaci. Zaczynając od pary głównych bohaterów aż po najdrobniejsze postaci z krótegoś z kolei planu, wszyscy wydają się być naprawdę dopracowani. Bastian Strzygoń, egoistyczny niezależny dziennikarz, prowadzący bloga i stale ćwierkający na Twitterze, który wystylizował swoje mieszkanie na PRLowski styl i uparcie trzyma się swojego wizerunku. Anka Serafin, pani doktor antropologii zmuszona do wykładania na Politechnice Gliwickiej, trzymająca studentów wiecznie na dystans... a przynajmniej do czasu. Norman Pionek, przed którym każdy drży, inteligentna bestia, która potrafi zamącić w głowie. Nie będę tu jednak rozwodzić się nad każdym z bohaterów, bo zajęłoby to wieki. Postaci jest mnóstwo, co na początku, zważając zwłaszcza na przeskoki w czasie, było dość problematyczne. Zwłaszcza, jeśli postać znikała na pół powieści, by później pojawić się ponownie jak gdyby nigdy nic. Skojarzenie niektórych bohaterów było niemałym utrudnieniem podczas czytania.

Jeśli miałabym określić tę książę jednym słowem - milczałabym jak Wampir z Szombierek podczas przesłuchań. Kiedy zabierałam się do pisania recenzji, byłam pewna, że nie mam nic do powiedzenia o tej książce. Teraz jednak trochę to sobie poukładałam i muszę stwierdzić, że Pionek to dobrze zbudowany kryminał, z przemyślaną fabułą i świetnymi postaciami. Co prawda w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno czytam kryminał a nie romans, jednak jak się okazało później - i to było przemyślane, wiązało się z kolejnymi wydarzeniami w spójny ciąg.


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania tej powieści
serdecznie dziękuję Księgarni Matras

Mieliście już przyjemność sięgnąć po tę książkę? Jak wrażenia?
A może Was nią zaciekawiłam? Macie ochotę się za nią wziąć?

Cupcake.

No i cóż, chyba będę musiała wkrótce zaopatrzyć się w Ślebodę, pierwszy kryminał z Anką Serafin i Bastianem Strzygoniem... Chciałabym dowiedzieć się, cóż przydarzyło się tej dwójce przed wydarzeniami z Pionka.

Popularne posty