64. Może nie czas żałować róż, gdy płoną lasy

niedziela, 12 marca 2017

Seria: Cykl o Nikicie
Tytuł: Dziewczyna z Dzielnicy Cudów
Autor: Aneta Jadowska
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Ilość stron: 314
Ocena: 10/10
Opis: Są przyjazne i urocze miasta alternatywne. I jest Wars – szalony i brutalny – oraz Sawa – uzbrojona w kły i pazury. Pokochasz je i znienawidzisz, całkiem jak ich mieszkańcy.

Jak ona. Nikita. To tylko jedno z jej imion, jedna z jej tajemnic. Jako córka zabójczyni i szaleńca chce od życia jednego – nie pójść ścieżką żadnego z rodziców. Choć na to może być już za późno.

Z Dzielnicy Cudów – części miasta, która w wyniku magicznych perturbacji utknęła w latach 30. ubiegłego wieku – zostaje uprowadzona jedna z piosenkarek renomowanego klubu Pozytywka. Sprawą zajmuje się Nikita. Trop szybko zaprowadzi ją tam, gdzie nigdy nie chciałaby się znaleźć. Na szczęście jej pleców pilnuje Robin. Czy na pewno? Kim on właściwie jest?

Pewnego razu postanowiłam sobie, że zacznę czytać polską fantastykę. Powoli się za to zabrałam, zakochałam się w Kossakowskiej, z Sapkowskim nadal mam pewne problemy, Ćwiek czeka, aż się wzbogacę. Już jakiś czas temu moją uwagę przykuła Aneta Jadowska, co zabawne – na początku myślałam, że to jakaś zagraniczna zapowiedź, dopiero po zjechaniu do opisu „Dziewczyny z Dzielnicy Cudów” coś zadzwoniło mi w tyle głowy i sprawdziłam nazwisko autorki. Brawo ja! Potem pojawiło się pierwsze kilka stron i tylko się upewniłam, że muszę to mieć! Początek sprawił, że poczułam się jak w domu, mordowanie magicznych mutantów, bohaterka, która od pierwszych stron daje do zrozumienia, że nie jest ciepłą kluchą, której kolana zmiękną zaraz po pojawieniu się Tru Loffa i styl autorki. Rozpłynęłam się i zapłakałam nad stanem swojego konta. Od tego czasu seria o Nikicie chodziła za mną wszędzie, ciągle mnie bolało, że jeszcze nie mam tej książki, aż w końcu kupiłam, razem z „Nie poddawaj się”. Przysięgam, bardziej trafionego zakupu nie dokonałam nigdy, paczka idealna! Co więcej, moje pierwsze „spotkania” z obiema autorkami nie mogły być przyjemniejsze.
„Dziewczyna z Dzielnicy Cudów” mogłaby z powodzeniem być pojedynczą książką, ale dobrze, że tak nie jest. Po pierwszej części opuszczanie alternatywnej Warszawy po prostu boli! Mam wrażenie, że właśnie tak wygląda tęsknica, łapiąca mieszkańców tytułowej dzielnicy, jeśli na zbyt długo ją opuszczą. Jestem po prostu zachwycona światem przedstawionym. Normalnie nie przepadam za umieszczaniem fabuły w Polsce, wszystko jest zbyt znajome, ale nie w tym wypadku. Alternatywna Warszawa, w ogóle alternatywny świat współistniejący z tym zwyczajnym, to coś genialnego. To nawarstwienie magii, tajemnice na każdym kroku i dzielnica zakotwiczona w latach trzydziestych ubiegłego wieku, sprawiły, że zakochałam się bezgranicznie. Całość świetnie ze sobą współgra, każdy element wydaje mi się przemyślany i świetnie dopasowany do całej reszty układanki. Wars i Sawa są brutalne, wielokrotnie zastanawiałam się jak szalonym trzeba być, żeby mieszkać tam na stałe. Spodziewałam się, że na następnej stronie wyskoczy kolejny efekt czkawki, kilkakrotnie moje podejrzenia się potwierdziły. Brutalność zmieszana z pewnym urokiem Warszawy, którą sama uwielbiam, i magią sprawiły, że powstał idealny świat do śledzenia każdego kolejnego bagna, w które wpadła Nikita. Tak samo oczarował mnie specyficzny klimat. Z niewyjaśnionego powodu zawsze łatwiej się zakochuję w książkach, które nawiązują do przeszłości albo mieszają ją z teraźniejszością.
Szczerze, nawet najpiękniej wykreowany świat można nieźle spieprzyć przez rozwlekłą akcję i słabo napisane postacie (tu odsyłam do mojego jojczenia o „Dworze Cierni i Róż”). Dlatego jeszcze raz pokłonię się przed autorką. Bawiłam się przednio, postacie, które miałam pokochać, pokochałam, a te do znienawidzenia, znienawidziłam. W sumie to niezły wyczyn, bo często robię na przekór autorowi i wybieram sobie sama, kogo kocham, a kogo chce spalić na stosie. W pakiecie dostałam jeszcze cudowną niespodziankę: dziękuję za Nikitę! Pal licho wszystko, ta dziewczyna jest świetna! Ani z niej wyidealizowana Mary Sue, ani karykatura feministycznego Antychrysta. Kolejny ukłon, za nieheteronormatywną postać kobiecą. A wspominam o tym tylko, żeby napisać, jak naturalnie to wyszło pani Jadowskiej. Nie odniosłam wrażenia, że orientacja ma znaczący wpływ na bohaterkę, po prostu sobie była, tak zupełnie naturalnie. Nie było orientacji zamiast postaci, więc jestem zachwycona. Co z akcją? Zafundowałam sobie czytelniczą zadyszkę, nie było ani chwili spokoju. Doceniam płynne przejścia między jednym wydarzeniem, a drugim przy minimalnej ilości nudnawych fragmentów. Może oczywiście wszystko wyolbrzymiam, bo podczas sesji mogłabym czytać cokolwiek, co nie jest notatkami i bawiłabym się genialnie, ale co poradzę? Jednak musiało być w tym „to coś”, co pozwoliło mi zapomnieć o trzęsieniu czterema literami przed dwóją z każdego egzaminu, do którego nie chciało mi się przygotować. (Nie róbcie tak, drogie dzieci!)
Podsumowując: zakochałam się, kłaniam się i podziwiam autorkę, a dodatkowe punkty przyznaję za przepiękne ilustracje i Robina, bo był rozczulający niczym koszyk pełen kociąt. A o kontynuacji będzie, jak przetrwam poprawkę u Doktora Zło.
Odmeldowuję się,

Dobranoc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popularne posty